Ten wredny kawałek skały uderzył w szopę farmera Williama Gaffneya równo 100 lat temu. Właściciel budynku był jednocześnie świadkiem zdarzenia: usłyszał głośny huk i ujrzał kamień, który z wielką prędkością przeleciał przez dach. Rzeczony obiekt odbił się od podłogi - mijając Billa o centymetry - potem trafił w kamienną podmurówkę szopy aby ostatecznie utkwić w glinie pomiędzy deskami.
Po upadku, meteoryt był tak gorący, że nie dało się go utrzymać w ręce dłużej niż przez dwie sekundy. Ostygł dopiero po ok. półtorej godziny.
Czemu meteoryt z Kilbourne jest wyjątkowy? Był to pierwszy udokumentowany przypadek, w którym człowiek znalazł się tuż obok miejsca upadku. Jako, że meteoryt został odkupiony od Gaffneya przez naukowców i dokładnie przebadany, jest to także pierwszy dokładny naukowy opis takiego zdarzenia.
Meteoryt ten spadł na Ziemię 15 września 2007 roku. Obiekt o średnicy ok. 3 metrów wbił się w grunt niedaleko wioski Carancas w Peru, wzbudzając niemałą panikę. Niedługo po uderzeniu wokół krateru zgromadziła się większa część jej mieszkańców. Okazało się, że przychodzenie tam nie było najlepszym pomysłem.
W głębokim na 4,5 metra i szerokim na 13 metrów kraterze zdążyły zebrać się już parujące z powodu wysokiej temperatury wody gruntowe. Zgromadzeni nawdychali się pary wodnej zawierającej pirotyn (rzadki związek siarki spotykany w meteorytach). Efekt? Większość z nich musiała spędzić tydzień w pobliskim szpitalu.
Poza tym, upadek meteorytu nie spowodował większych szkód.
Katastrofa tunguska jest chyba najbardziej znanym wydarzeniem z udziałem meteorytu w historii. Sęk w tym, że... nie wiadomo, czy meteoryt kiedykolwiek tam był.
30 czerwca 1908 roku w syberyjskiej tajdze doszło do gigantycznej eksplozji widzianej z 650 km, słyszanej z 1000 km i zarejestrowanej przez sejsmografy na całej kuli ziemskiej. Nikt nie miał pojęcia, co mogło być źródłem tak potężnego uderzenia. Mimo tego, na wysłanie wyprawy naukowej zdecydowano się dopiero w 1929 roku.
Naukowcy pod kierownictwem Leonida Kulika meteorytu nie znaleźli, natknęli się natomiast na przerażające widoki: wypalone hektary tajgi, drzewa odrastające pod dziwnymi kątami i kulki stopionego szkła.
Od tego czasu powstało wiele hipotez na temat zjawiska uwzględniających m.in. udział UFO czy wybuch bomby wodorowej (warto przypomnieć: w 1908 roku). Najbardziej rozpowszechniona jest jednak ta, mówiąca o wybuchu meteorytu tuż nad powierzchnią Ziemi. To tłumaczyłoby, czemu nie znaleziono jednego, olbrzymiego krateru.
Panią Ann Hodges spotkało zdarzenie niezwykłe. Być może historia odnotowała podobne przypadki, jednak zapis żadnego nie przetrwał do dzisiejszych czasów. Cóż to takiego? W 1954 roku została trafiona przez meteoryt.
To może się przytrafić każdemu? Niekoniecznie. Jest to jedyny udokumentowany przypadek, w którym meteoryt trafił w żywego człowieka.
Historia niecodziennego spotkania zakończyła się pomyślnie. Pani Hodges przeżyła, lecz w ramach zadośćuczynienia postanowiła sprzedać przeklęty skrawek skały. Niestety, na miejscu pojawiła się Armia i zabrała go ze sobą, twierdząc, że należy do Stanów Zjednoczonych.
Ostatecznie w wyniku procesu udało jej się odzyskać meteoryt, jednak bez prawa do sprzedaży. Oddała go do muzeum historii naturalnej w Alabamie.
Dzięki swojej wielkości i niesamowitej strukturze, Willamette jest chyba najlepiej rozpoznawanym (z wyglądu) meteorytem na świecie. To także najcięższy tego typu obiekt kiedykolwiek znaleziony w Stanach Zjednoczonych.
Skąd się wziął, i czemu zawdzięcza taki niesamowity wygląd? Willamette spadł na Ziemię w okolicach współczesnego Ontario w Kanadzie ok. 13 tys. lat temu. Lodowiec przeniósł go na południe, szlifując jego krawędzie.
Swój udział w rzeźbieniu tego niesamowitego obiektu miała też deszczówka - wchodząc w reakcję z pirotynem, tworzyła kwas siarkowy, rozpuszczający części meteorytu. Po kilku tysiącach lat doprowadziło to do powstania żłobień nadających Willamette charakterystyczny wygląd.
Obecnie meteoryt jest eksponowany w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej.
Jeżeli ktoś z czytających pochodzi z Poznania, najprawdopodobniej rozpoznaje tę malowniczą dziurę widoczną na zdjęciu. To jeden z kraterów rozsianych po rezerwacie przyrody Meteoryt Morasko, w który 5 tys. lat temu uderzyły fragmenty meteoru, który rozpadł się w atmosferze.
Największy z kraterów ma 60 metrów średnicy i 11 szerokości. Poza nim, na miejscu znajdziemy jeszcze 6 podobnych tworów. Pierwszy fragment meteorytu został znaleziony przez niemieckiego żołnierza w 1914 roku. Od tego czasu, wykopywano fragmenty o masie do 164 kg!
Najprawdopodobniej w rezerwacie znajduje się jeszcze mnóstwo nieodkrytych fragmentów. Być może naukowcy znajdą tam jeszcze polski odpowiednik Willamette?
Panie i panowie, oto największy meteoryt jaki kiedykolwiek znaleziono na Ziemi. Waży 60 ton, znajduje się w Namibii i składa się niemal w stu procentach z czystego żelaza.
Naukowcy uważają, że przez swój nietypowy, płaski kształt, zanim wszedł w atmosferę kilkukrotnie odbijał się od niej jak kaczka puszczona na wodzie. Dzięki temu wytracił swą prędkość i nie spłonął, ani nie rozpadł się na tysiące fragmentów.
Został znaleziony w 1920 roku. Od 1955 znajduje się w Namibijskim Muzeum w Grootfontein.