3 września właściciele firmy z Gryfic, jak co roku z końcem wakacji, urządzili w swoim domu imprezę służbową. Wśród zaproszonych gości byli ich podwładni. Już następnego dnia rano właściciel, pan Zbigniew, zauważył, że w domu są wyłączone kamery.
Jak informuje "Interwencja", od razu pobiegł sprawdzić zawartość sejfu. Okazało się, że był otwarty i pusty. Trzymał w nim nie tylko swoje pieniądze, ale także służbowe, dla firm, "z którymi trzeba się porozliczać".
Tej nocy w domu małżeństwa bawiły się tylko znane, zaufane osoby - ich pracownicy. Para wynajęła detektywa, który zobowiązał się znaleźć złodzieja. Już po kilku dniach wytropił byłego pracownika, Dariusza N. Zwrócił na siebie uwagę markowymi ciuchami i wypożyczonymi autami. - Wynajął sobie w Poznaniu mieszkanie i zaczął się obkupywać, a wszystkim mówił, że pojechał do pracy - opowiada "Interwencji" współwłaścicielka firmy.
Podczas jego zatrzymania, policjanci znaleźli przy nim 69 tabletek ecstasy. Były pracownik przyznał się do posiadania narkotyków i i kradzieży 125 tys. zł. Po 48 godzinach decyzją prokuratury został zwolniony z aresztu. Sęk w tym, że z sejfu byłych pracodawców zniknęło więcej, bo aż 250 tys. zł.
Póki co parze udało się odzyskać jedynie 85 tys. zł - złodziej ukrywał je w aucie swojego kolegi. Małżeństwo obawia się, że przez wypuszczenie złodzieja z aresztu, reszty pieniędzy nie odzyska. - Podejrzany miał cały wachlarz możliwości, żeby kontaktować się z osobami, które mogły z nim współdziałać, by ukryć ukradzione pieniądze - mówi Krzysztof Tumielewicz, pełnomocnik poszkodowanych w rozmowie z dziennikarzami "Interwencji".