Historię Mikołaja Jerofiejewa jako pierwsi opisali dziennikarze Onetu i Polsat News. Mężczyzna trafił do Polski ze Smoleńska w 1989 roku. Miał wówczas 28 lat i pracował jako spawacz przy obsłudze żołnierzy Armii Czerwonej, którzy stacjonowali pod Bolesławcem (województwo dolnośląskie). Po czterech latach wojska opuściły ten teren, ale Rosjanin postanowił zostać.
Po czterech latach pracy w innej firmie, znalazł zatrudnienie na fermie drobiu w Lisowicach niedaleko Legnicy. Do przedsiębiorstwa Jana i Alicji Ś. zawiózł go poprzedni gospodarz, który usłyszał pogłoski, że obcokrajowcy zatrudnieni na czarno będą deportowani. Jak się okazało, praca w tym miejscu nie miała jednak zbyt wiele wspólnego z normalnym zatrudnieniem.
Mikołajowi zabrano dokumenty, a każde wyjście mężczyzny poza farmę było karane. Rosjanin nie znał nikogo, kto mógłby mu pomóc (ani w Polsce, ani w Rosji) i nie miał dokąd uciec. Nie podejmował nawet prób ucieczki, ponieważ bał się deportacji. Na farmie pracował ponad siły, nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia, spał w brudnym pomieszczeniu, a do zjedzenia dostawał resztki ze stołu - często stare i zgniłe. - Nie miałem pojęcia, gdzie miałbym się stamtąd wyrwać, nikogo nie znam. Ludzie ogólnie się ich bali, nikt nie chciał z nimi zadzierać - mówił "Interwencji" pan Mikołaj.
Z farmy udało mu się wydostać dopiero po 23 latach (w sierpniu 2020 roku) po tym, jak kolejny raz został zwyzywany i uderzony przez Jana Ś. Pomoc okazała mu pracownica fermy Jolanta Matejko oraz małżeństwo Ewa i Krzysztof Tyszkiewiczowie, którzy udzielili mu schronienia. - Scena jak z filmu akcji. Pod osłoną nocy przyjechali po niego i zabrali na swoje gospodarstwo, gdzie pan Mikołaj przebywa do dziś. (…) Pomaga im z własnej i nieprzymuszonej woli. Chce u nich być. Z punktu prawnego nie może jeszcze pracować, ponieważ nie zezwalają na to polskie procedury. Ma jednak wszystko, co jest potrzebne do godnego życia - powiedział Onetowi pełnomocnik Mikołaja Jerofiejewa, Dominik Góra, z kancelarii prawnej Lex Advena.
- Jak pierwszy raz przyszedł do naszej kancelarii, to wyglądał tak, jakby dopiero opuścił Auschwitz. Był wychudzony, miał zapadnięte policzki, szczudlaste nogi i styrane ręce, umięśnione jedynie poprzez ciężką pracę z charakterystyczną grubą skórą jak u robotników fizycznych - dodaje pełnomocnik. Kancelaria zapowiada, że będzie żądać dla Rosjanina odszkodowania, zadośćuczynienia oraz wypłaty wynagrodzenia odpowiedniego za 23 lata pracy.
Sprawa została zgłoszona Straży Granicznej i prokuraturze. Po dziewięciu miesiącach od ucieczki, małżeństwo Ś. zostało oskarżone o handel ludźmi. Właściciele fermy nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień. Nie trafili jednak do aresztu - wobec nich zastosowano poręczenie majątkowe, dozór policji, zakaz opuszczania kraju oraz zakaz kontaktowania się i zbliżania do pokrzywdzonego. Zabezpieczono też mienie na kwotę 200 tys. złotych, co ma być zabezpieczeniem na ewentualne zadośćuczynienie dla pokrzywdzonego. Za handel ludźmi grożą im co najmniej trzy lata pozbawienia wolności.
60-letni Mikołaj Jerofiejew czuje się już lepiej - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Rodzina Tyszkiewiczów adoptowała dla niego psa ze schroniska, by nie czuł się samotny. Mężczyzna nie chce jednak opowiadać o traumie, którą przeszedł. - Cały czas strasznie to przeżywa, a sprawa karna jest w toku - mówi pełnomocnik. - Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że prokuratura i straż graniczna wykonały w tej sprawie tytaniczną pracę. Ze względu na to, że śledztwo było dosyć zagmatwane, było dużo świadków do przesłuchania, to postępowanie musiało tyle trwać - dodaje w rozmowie z Onetem.