Dwa lata temu 23-letni mężczyzna z Polski wyjechał do USA na wymianę studencką. Zatrzymał się w miejscowości Fairfax i choć słabo mówił po angielsku, znalazł tam dodatkową pracę.
Mężczyzna nie potrafił pływać, ale zatrudnił się na basenie. Odpowiadał tam za czyszczenie zbiornika, sprawdzanie Ph wody i ustawianie leżaków.
Początkowo nowy pracownik nie sprawiał żadnych trudności, jednak po kilku dniach zaczął zachowywać się dziwnie. 23-latek miał coraz częściej mówić sam do siebie po polsku i kłócić z klientami. W końcu doszło też do nieprzyjemnego incydentu - mężczyzna wyrwał jednej z kobiet wejściówkę i zabronił jej wstępu na teren basenu. Wtedy na miejsce wezwano policję.
Incydent na basenie Fot. Robinhood Esq | YouTube | Printscreen
Mężczyzna cały czas mówił w swoim ojczystym języku, więc nikt nie rozumiał jego wypowiedzi. W końcu o pomoc poproszono innych Polaków, którzy poinformowali służby, że pracownik basenu między innymi odmawia modlitwy.
Student ignorował policjantów i zaczął uporczywie dmuchać w gwizdek. Później wszedł do wody i całkowicie się w niej zanurzył. Jak podaje Washington Post, złapał się otworów w dnie basenu, aby pozostać pod wodą.
Przez ponad dwie minuty policjanci pozostawali niewzruszeni i spokojnie przyglądali się sytuacji. Dopiero, gdy Polak przestał się ruszać, do wody wskoczył ratownik.
Student na szczęście przeżył, jednak potrzeba było resuscytacji, aby mu pomóc. Policjanci i ratownicy udzielali mu pomocy aż do przyjazdu karetki i dopiero za pomocą defibrylatora udało się przywrócić mu oddech.
Po wszystkim mężczyznę przewieziono do szpitala, gdzie przebywał dwa tygodnie. Później skierowano go na oddział psychiatryczny i po kilku dniach stwierdzono u niego chorobę afektywną dwubiegunową.
Teraz, dwa lata po incydencie, mężczyzna mieszka i leczy się w Polsce. Nie oznacza to jednak końca jego problemów. Amerykanie wystawili mu bowiem rachunek za pobyt w szpitalu, na kwotę 100 tysięcy dolarów.
Polak postanowił zażądać zadośćuczynienia od amerykańskiej policji i ratowników. Stwierdził, że udzielili mu pomocy zbyt późno, przez co wylądował w szpitalu i teraz musi zapłacić za leczenie horrendalną kwotę.
Policjanci pozwolili mi utonąć - napisał w mailu cytowanym przez Washington Post mężczyzna. - Cieszę się, że w końcu postanowili mi pomóc, ale nie mogę wybaczyć im, że pozwolili mi umierać na ich oczach.
Atak Polaka odpierają policjanci z Fairfax.
Policjanci ocalili mu życie, on nie umarł - mówi szef jednostki, Edwin Roessler. - Jak można pozywać kogoś za ratowanie mu życia?
Zdania na temat akcji ratunkowej przeprowadzonej przez funkcjonariuszy i ratowników są podzielone. Prawnik Polaka twierdzi, że policjanci zwlekali z reakcją zbyt długo i powinni reagować od razu, gdy zobaczyli, że mężczyzna ma problemy psychiczne.
Funkcjonariusze utrzymują z kolei, że owszem, są przeszkoleni do udzielania pomocy w podobnych sytuacjach, jednak zawsze muszą brać pod uwagę własne bezpieczeństwo.
Chory psychicznie człowiek może być agresywny i atakować osoby chcące mu pomóc, dlatego policjanci mogą interweniować dopiero, gdy wiedzą, że potencjalny chory nie stwarza już dla nich zagrożenia.
Incydent na basenie Fot. Robinhood Esq | YouTube | Printscreen
Drodzy Czytelnicy!
Wasz głos jest dla nas bardzo ważny. Dlatego chcemy pisać dla Was o rzeczach, które najbardziej Was interesują i są Wam najbliższe. Jeśli jest jakaś historia, którą chcecie nam opowiedzieć i się nią podzielić z innymi, jeśli jest jakaś sprawa, którą chcielibyście nagłośnić, jakiś problem, który chcecie rozwiązać - piszcie do nas na adres buzz_redakcja@gazeta.pl.
Czekamy na Wasze listy - Redakcja Buzz.gazeta.pl