Zobacz co się dzieje w tym momencie w Centrum Lotów Kosmicznych NASA [NA ŻYWO]:
Na naszych oczach kończy się eksploatacja wysłużonych promów kosmicznych. Ich historia rozpoczęła się wraz z promem Enterprise ( foto >> ) w 1977 roku - miały być sposobem na tańszą i bezpieczniejszą eksplorację kosmosu. Zamiast używać jednorazowych kapsuł kosmicznych, człowiek miał spokojnie dotrzeć na orbitę, a później z niej wrócić i wylądować na wojskowym bądź cywilnym lotnisku. Jak się okazało, także to rozwiązanie miało swoje wady.
Po skonstruowaniu promu przez Amerykanów, do wyścigu dołączył także Związek Radziecki ze swoim Buranem ( foto >> ) . Z powodu głębokiego kryzysu panującego w bloku wschodnim, nie został on w pełni ukończony - odbył jedynie lot bezzałogowy w roku 1988. W 2002 roku został zniszczony w katastrofie hangaru, a razem z nim zakończyła się historia radzieckich (i rosyjskich) wahadłowców.
Technologiczne perełki
Jedna misja wahadłowca kosztuje ok 400-500 mln dolarów. Wchodzą w to wszystkie wydatki związane z personelem, obsługą techniczną jak też odpowiednim przygotowaniem miejsca startu. Najbardziej kosztownymi elementami takiej inwestycji są dokładne sprawdzenie i wymiana części powłoki wahadłowca oraz przygotowanie rakiet nośnych, które co prawda da się odzyskać po oddzieleniu się od promu, ale zbiornika paliwa - już nie.
Kokpit promu Discovery. (fot. NASA)
Amerykańskie Space Shuttle mają możliwość wyniesienia na orbitę ładunku o wadze do 24,95 ton. Jest to wartość obniżona po katastrofach Columbii i Challengera ( foto >> ) i określona przez NASA jako 'bezpieczna'. Niestety, przez wyśrubowane wymagania techniczne, możliwość wynoszenia masywnych ładunków i warunek powrotu na Ziemię całego orbitera, program promów kosmicznych okazał się zbyt skomplikowany i kosztowny. Obecnie uznano go za nieopłacalny.
Pożegnanie z wahadłowcami
Jako, że Discovery jest najbardziej znanym ze wszystkich promów kosmicznych (poza Enterprise, który jednak nigdy nie poleciał w kosmos), jego ostatnia podróż jest wydarzeniem na skalę światową. Nie jest to jednak ostatnia misja wahadłowca w ogóle. Zaplanowane są jeszcze dwie: STS-134, po której na emeryturę przejdzie Endeavour oraz STS-135, która będzie ostatnim lotem promu kosmicznego Atlantis.
Endeavour i Atlantis. (fot. NASA)
Zadaniem odchodzących do lamusa promów kosmicznych jest wyniesienie dodatkowych elementów Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. 'Discovery' zostawił tam ponadto niesamowitą konstrukcję, jaką jest humanoidalny robot Robonaut2. Maszyna ta będzie wspierać regularnych astronautów w pracach wymagających dużej precyzji. Jest przystosowana do asystowania przy kosmicznych spacerach, i wygląda jak pozbawiony dolnej części ciała człowiek.
Robonaut2 - android przystosowany do pracy w kosmosie. (fot. NASA)
Misje STS-133, STS-134 i STS-135 są wspomagane przez rosyjskie statki kosmiczne Sojuz. W razie awarii to w nich astronauci mogliby wrócić na Ziemię. Wiadomo już, że w przypadku obecnej misji nie będzie to potrzebne.
Długa droga w dół
Astronauci z 'Discovery' już od wczoraj znajdują się w drodze na Ziemię. Mimo tego, że odległość do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nie wydaje się być aż taka długa, opuszczenie jej nie jest takim łatwym zadaniem. Systemy nawigacyjne promu nie pozwalają na precyzyjną ocenę trajektorii lotu, potrzebne są do tego dodatkowe informacje z Ziemi. Do tego dochodzi ustawienie się w odpowiedniej pozycji na orbicie, ostateczne testy sprzętu (podczas tej misji przeprowadzane wyjątkowo rygorystycznie). Efektowny ślizg na lotnisko jest dopiero ostatnim etapem mozolnych przygotowań.
Podróż powrotna uchwycona z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. (fot. NASA)
Samo lądowanie zazwyczaj odbywa się w Centrum Kosmicznym Kennedy'ego na Florydzie. Lotniskiem zapasowym jest Baza Sił Powietrznych Edwards w Kalifornii. Po prawdzie jednak prom może wylądować w dowolnym miejscu, w którym bieżnia ma długość przynajmniej 4,5 km. W Europie są to m.in międzynarodowy port lotniczy Madryt-Barajas i lotnisko Bonn-Kolonia. Jeżeli wymagane byłoby lądowanie w którymś z tych miejsc, po wahadłowiec kilka godzin później zgłosi się ekipa techniczna z samolotem C-5 Galaxy i C-141 Starlifter. W sumie - bagatela - 200 osób.
Co po promach?
Amerykanie bynajmniej nie planują porzucenia swojego programu kosmicznego. Po dwóch ostatnich lotach do eksploatacji zostanie wprowadzony nowy pojazd, znany także jako Orion. Zdaniem NASA to właśnie ten pojazd umożliwi ludziom powrót na Księżyc , a w przyszłości - być może też na Marsa. Będzie podobny raczej do jednorazowych kapsuł z czasów podboju kosmosu, a na orbitę wyniosą go dwie jednorazowe rakiety nośne - Ares I i Ares V.
ZOBACZ WIĘCEJ ZDJĘĆ PROMÓW KOSMICZNYCH >>>
Niestety, na kolejne loty w kosmos przyjdzie nam poczekać jeszcze kilka lat. Bezzałogowe loty Oriona są zaplanowane dopiero na 2013 rok, a pierwszy lot załogowy - zakładając, że wszystko pójdzie gładko - na 2014. Astronauci odwiedzą wtedy Międzynarodową Stację Kosmiczną. Być może jednak cała operacja ulegnie przyspieszeniu - prezydent Obama mimo kryzysu patrzy na NASA łaskawym okiem, a cztery lata przerwy pomiędzy załogowymi lotami to dla Agencji najdłuższy przestój od 1984 roku.