Pod koniec lat 80 na dobranockę jeszcze musiały wystarczyć "Przygody wróbla Ćwirka", ale w Peweksach, i paczkach świątecznych można było już znaleźć gumy balonowe Donald. A w nich, rysunkowe perypetie bohaterów Disneya. Absurdalne historie Pluta, czy Myszki Miki dawały potwierdzenie naszym przypuszczeniom.
Bardziej kolorowi i weselsi niż Ćwirek bohaterowie istnieją i już wkrótce będzie można w telewizji obejrzeć ich przygody. Po gumach kulkach, "Bolku i Lolku", to właśnie "Donald" zapoczątkował wielką modę na żucie, która zapanowała, wśród polskiej młodzieży. Rynek "gumowy" rozrastał się - Hubba Bubba, miętowe Wrigey's i w końcu tureckie Turbo.
Tu nie chodziło tylko o żucie gumy, choć jej smak trudno byłoby zapomnieć. Liczyły się jednak przede wszystkim ukryte pod papierkiem obrazki samochodów. Na podwórkach i w szkole te unikalne były cenniejsze niż pieniądze. Handel, wymiana, gry na parametry były chłopięcym rytuałem.
"Turbo" zniknęły ze sklepów po tym, jak pojawiła się informacja (plotka?), że są rakotwórcze.
Zabranie do szkoły kanapki posmarowanej ''wiewiórką'' było dość ryzykowne. Mogła niepostrzeżenie wyparować z tornistra, a zjedzenie jej na korytarzu wiązało się z koleżeńskim poczęstunkiem. Na takie okazje utarty nawet był zwrot: ''spóła działa'', a po chwili łakocie znikały.
Nikt nie wie czy producent ''wiewiórki'' inspirował się Nutellą, bo na krajowym rynku konkurencji nie miał. Jeśli szukać alternatywy to raczej w galaretce porzeczkowej, powidłach, albo... chlebie z cukrem.
W przedbatonikowej erze wystarczyć musiały kakaowe wafelki. A przywieziony z Zachodu Mars czy Snickers porcjowało się nożem, by obdzielić nim domowników.
Brakiem batoników jednak mało kto się przejmował. Kukuruku, czy Grześ to przecież nie było to samo co masowo robione w polskich domach andruty z masą kakaową.
Kukuruku to było coś jednak więcej niż oferowała konkurencja. Pod papierkiem był nie tylko wafelek, ale i naklejka ze zwierzakiem. Można było ją przykleić na drzwi od pokoju, obok naklejek z Alfem...
Melodyjka z telewizyjnej reklamy ''Kukuruku jest chrupiące i kosztuje dwa tysiące'' budzi sentyment wśród 30-latków.
Nie do końca chodziło o to, by ją rozpuszczać w wodzie. Należało raczej szybko wsypać do buzi i popić kranówką, albo mineralną z małej szklanej butelki. Atrakcją były strzelające bąbelki, a kwaskowo-słodki smak kojarzył się wtedy jednoznacznie pozytywnie. I do tego niska cena, robiąc zakupy mama nie mogła się zorientować, że brakuje części reszty.
Choć Vibovit był z apteki, to ani trochę nie przypominał znienawidzonego tranu i innych specyfików, które musieliśmy wtedy łykać. To była raczej "oranżada", niewiele gorsza od tej ukochanej, w proszku. Rodzice podsuwali Vibovit pewnie po to, by nie śniły się nam pomarańcze.
W dużej, zielonej lub brązowej, a przede wszystkim zwrotnej butelce. Dla młodych chłopaków był niezastąpionym napojem, zwłaszcza po w-fie czy podwórkowym meczu. W takich sytuacjach ekspedientka z osiedlowego sklepu kaucji za butelkę nie liczyła, oczywiste było, że ''drużyna'' pije na miejscu.
Możliwe, że najpopularniejszy był ''Ptyś'' z Tarczyna, ale gazowany napój o tej nazwie produkowały dziesiątki państwowych przetwórni, podobnie jak małe oranżady i wody mineralne.
Kultowe już, śmietankowe lody w wafelku. W sklepowych lodówkach leżały obok mrożonych śliwek i musu truskawkowego.
Jeszcze ponad dziesięć lat temu zajadaliśmy się czekoladowymi drażami. Popularne były produkowane do dzisiaj kokosowe ''Korsarze'' czy orzeszki lub rodzynki w czekoladzie. W latach 80. i na początku 90. większe pożądanie niż krajowe ''groszki'' budziły jednak czechosłowackie Lentilky. Południowym sąsiadom zazdrościliśmy też ''Szkolnej'' z bakaliami.
Dopiero kilkanaście lat później dowiedzieliśmy się, że Lentinky mają swój zachodni odpowiednik, czyli M&M's.
Ps. Słusznie zauważyliście w komentarzach, że Lentilky jeszcze można kupić. Nasz błąd. Ale zostawimy je, bo nieodwołalnie kojarzą nam się z tzw. Dawnymi Dobrymi Czasami.
To prawdopodobnie szczyt lizakowej pomysłowości. Na jednych można było gwizdać, na innych nawet wygrywać melodyjki. Lizaki gwizdki nie przetrwały próby czasu, a może mieli ich dość rodzice?
Była słodka i tania. I lepiej nie domyślać się z jakich składników musiała być robiona. W PRL-u woreczek był przezroczysty foliowy, później pojawiły się nieco mocniejsze.
"No to Frugo" było nie mniej popularnym zwrotem niż "Czas na EB". W latach 90. firma przygotowała jedną z najlepszych kampanii reklamowych. Zdaniem ekspertów od reklamy, producent za bardzo uwierzył w swoją popularność i stwierdził, że już bardziej znany być nie musi. Reklamy zniknęły, zniknął tez napój ze sklepów.
Polski "szampan" produkowany był z... serwatki, cukru i drożdży. Taka kompozycja dawała bąbelki i niewielką zawartość alkoholu. Za to obecność serwatki usprawiedliwiała fakt, że ów napój stał w sklepie między mlekiem, a śmietaną. Rozlewany był też do podobnych butelek zamykanych sreberkiem. Jak smakował? Trudno byłoby go porównać z czymkolwiek.