Prezydent Sarkozy wychodząc z posiedzenia rządu trzymał pod pachą plik dokumentów. Na wierzchu widać było kartkę zapisaną ręcznie. Fotoreporterzy zrobili zdjęcie, kilka zbliżeń i okazało się, że tajemnicza kartka to... list miłosny do prezydenta.
"Czuję się jakbym nie widziała cię całą wieczność, bardzo za tobą tęsknię... " - cytuje "Dziennik". Dziennikarze błyskawicznie namierzyli autorkę wyznań. Jest nią Isabelle Balkany, wiceprezydent departamentu Hauts-de-Seine - pisze "Dziennik". Kobieta zaprzecza. - To było zaproszenie na moje urodziny, skierowane do pani Sarkozy - twierdzi. Po dokładnym przestudiowaniu stwierdzono: list jest adresowany do mężczyzny. Jak było naprawdę - nie wiemy.
Jednak to nie wątek miłosny jest w tej sprawie najistotniejszy. Okazało się bowiem, że tygodnik "Choc", który pierwszy dowiedział się o liście, wstrzymywał publikację przez dwa tygodnie. Francja dowiedziała się o miłosnym wyznaniu, dopiero po tym, jak informacja wyciekła z redakcji i pojawiła się w internecie.
Francuzi zastanawiają się: dlaczego "Choc" nie opublikował wiadomości? Zdaniem "Le Monde" tekst mógł ocenzurować właściciel magazynu, Arnaud Lagerdere, przyjaciel Sarkozy'ego - pisze "Dziennik".
Podobnie, jak większość Francuzów, nie wiemy co o tym wszystkim myśleć. Przecież, jeśli to było zaproszenie na urodziny, nie było powodu, by wstrzymywać publikację. Wydaje się więc, że coś jest na rzeczy. Z drugiej strony: kto paraduje publicznie z listem miłosnym, który chce ukryć? Przecież wystarczyło wsunąć go między dokumenty i nikt, by się o nim nie dowiedział. No i w końcu: jak duży wpływ na media ma prezydent?
Francuzi zaczynają wątpić w Sarkozy'ego?