Świątynia Ludu, której pełna nazwa brzmiała Świątynia Ludu Uczniów Chrystusa (Peoples Temple of the Disciples of Christ), została założona w 1956 roku w Indianapolis przez Jamesa Jonesa, nazywanego też Jim Jones. Mężczyzna nie zdobył żadnego wykształcenia i szukał różnych zajęć, gdy w wieku 25 lat wpadł na pomysł założenia organizacji otwartej na wszystkich, bez względu na wiek, wykształcenie, kolor skóry czy płeć. Pod pozorem działalności charytatywnej, zbierał fundusze dla swojej grupy. Operował pieniędzmi na tyle dobrze, że Świątynia Ludu wkrótce bardzo się wzbogaciła. James Jones wraz z żoną zaadoptował też piątkę różnych rasowo dzieci, nazywając się "modelem tęczowej rodziny". Gest ten bardzo szybko zyskał uznanie, a miał miejsce na siedem lat przed słynnym przemówieniem Martina Luthera Kinga.
Grupa zyskiwała też nowych członków. Z czasem przeniosła się do Redwood Valley, a następnie do San Francisco. Wraz z nimi rósł też majątek sekty, której główną zasadą było to, że wszelkie dobra materialne członków stawały się automatycznie własnością Jamesa Jonesa. Guru stał się na tyle popularny, że o jego względy zaczęli zabiegać także politycy. Ci, których popierał Jones, mogli liczyć na przykład na wsparcie jego wyznawców w demonstracjach, na spotkaniach wyborczych, a także o ich głosy przy urnach.
W 1975 roku guru pomógł George’owi Moscone zwyciężyć w wyborach burmistrza San Francisco. Potem zaoferowano mu funkcję przewodniczącego Urzędu Gospodarki Mieszkaniowej w tym mieście. Coraz częściej Jones zapraszany był przez coraz ważniejszych polityków, w tym przez ubiegającego się o tytuł wiceprezydenta Waltera Mondale’a. Został też uznany przez magazyn "Time" za jednego ze 100 najbardziej wpływowych przywódców kościoła w USA.
Przychylność polityków uśpiła czujność opinii publicznej w sprawie Świątyni Ludu. W tym czasie jej członkowie byli poddawani ciągłej kontroli, "praniu mózgu", a nawet chłoście czy torturom za nieposłuszeństwo. Takie same zasady stosowano nawet wobec dzieci. Wszyscy też wykorzystywani byli do niewolniczej pracy - na początku pracowano po 12 godzin przez sześć dni w tygodniu, z jedną przerwą i bez wynagrodzenia (dopiero później dostawali pięć dolarów tygodniowo kieszonkowego). Jim Jones okłamywał członków sekty na temat wydarzeń, które miały miejsce w USA, straszył, że cały cywilizowany świat wydał wojnę Świątyni Ludu i dąży do ich zniszczenia. Mieszkańcy osady mieli zakaz opuszczania kolonii czy kontaktowania się ze swoimi bliskimi, więc nawet nie mogli zweryfikować, czy to prawda.
W pewnym momencie guru zaczął uważać się za Mesjasza i otoczył się dwunastoma najbardziej wiernymi uczniami. Zaczęły się także u niego wzmacniać lęki przez obcymi. Paranoję pogłębiały narkotyki, które stosował "na nerwy". Z sekty uciekało coraz więcej osób, które opowiadały, co dzieje się wewnątrz grupy. Jones miał jednak tak duże poparcie, że traktowano to jako oszczerstwa wobec wspólnoty. Wysłuchał ich jednak dziennikarz Marshall Kilduff, ale na publikację materiału czekał ponad rok. Dopiero w sierpniu 1977 jego artykuł znalazł się w "New West Magazine".
Jones, który wszędzie miał swoje kontakty, wiedział o tym materiale. Dodatkowo wcześniejsze krytyczne artykuły sprawiły, że już wcześniej zaczął wcielać w życie "plan awaryjny". W 1974 toku wykupił kawałek dżungli w Gujanie i zdążył założyć tam plantację. Wysłał tam 500 wyznawców, by zaczęli budować osadę. W 1977 roku zaczęła się masowa migracja członków Świątyni Ludu do Gujany. Sam guru wyjechał z USA na sześć godzin przed ukazaniem się wspomnianego wyżej artykułu.
Osadę nazwano Jonestown. Ostatni wyznawcy dołączyli do odizolowanego od świata grona w 1977 roku - i to mimo nasilających się ostrzeżeń ze strony mediów. Publikacja artykułu sprawiła jednak, że ludzie szybko odwrócili się od Jonesa, a jego ucieczka do Gujany tylko potwierdziła, że zarzuty ukazane w materiale mają dużą podstawę. Po roku osada zaczęła popadać w ruinę. Budynki były zaniedbane, a w dżungli ciężko im było wyhodować cokolwiek do jedzenia. Mieszkańcom zaczął doskwierać nawet głód - tylko guru i jego najbliższe grono miało bowiem dostęp do dostaw żywności z USA. Skarżący się na brak jedzenia członkowie byli oskarżani o nieposłuszeństwo i uleganie prymitywnym instynktom.
W 1978 roku kongresmen Leo Ryan przejął się informacjami na temat sytuacji w Jonestown. Do jego biura docierały listy od byłych członków sekty, którzy obawiali się o życie swoje i swoich rodzin. Za namową grupy "Zatroskani Krewni" zorganizował wyprawę do Gujany. Guru zgodził się na wizytę widząc w tym okazję do wybielenia się. Polityk wraz z kilkoma dziennikarzami i adwokatami dotarł na miejsce, gdzie przywitali go uśmiechnięci mieszkańcy osady. Początkowo wszyscy byli pod wrażeniem spokoju i entuzjazmu grupy. Niektórzy jednak wyglądali na przestraszonych i nie odpowiadali na pytania. Jeden z mieszkańców podał dziennikarzowi kartkę, na której prosił o pomoc w opuszczeniu sekty.
Kongresmen interweniował u guru, z czego wywiązała się ogromna kłótnia. Dodatkowo dziennikarz NBC zaczął zadawać Jonesowi niewygodne dla niego pytania - czy zabierał ludziom pieniądze, czy osada była otoczona uzbrojonymi strażnikami, czy nieposłuszne dzieci poddawane były elektrowstrząsom, czy dochodziło do psychicznego i fizycznego znęcania się nad członkami sekty oraz czy guru wymagał od kobiet seksualnej uległości. Były to zarzuty, które przedstawiali byli członkowie osady. Pytania tak zdenerwowały przywódcę Świątyni Ludu, że kazał całej delegacji i "nielojalnym członkom" opuścić teren Jonestown.
Polityk zażądał, by każdy, kto chce opuścić Jonestown, mógł skorzystać z opcji wyjazdu. Ostatecznie kilka-kilkanaście osób zdecydowało się wyjechać z Gujany razem z delegacją. Gdy byli już na lotnisku, do wyjeżdżających podjechał traktor z przyczepą. Znajdujący się w niej członkowie sekty zaczęli strzelać. W wyniku tego ataku zginęło pięć osób, w tym kongresmen Ryan, a dziesięć osób zostało rannych. W ciele polityka doliczono się aż dwudziestu ran postrzałowych.
Po tym zabójstwie w obozie rozbrzmiała syrena alarmowa. Jones zwołał wszystkich na pilne zebranie i straszył, że nadszedł ich koniec. Mówił, że wszyscy muszą teraz przenieść się do innego wymiaru. Członkowie sekty dostali do zażycia cyjanek, który jest silną trucizną. Substancję tę aplikowano nawet dzieciom - dożylnie lub doustnie. Rodzice najpierw truli dzieci, których w osadzie było kilkaset, a potem sami także zażywali cyjanek. Sam Jim Jones zginął od rany postrzałowej skroni. Nie wiadomo, czy popełnił samobójstwo, czy został zabity przez jednego ze swoich wystawców. W nocy z 18 na 19 listopada 1978 roku w Jonestown zginęło 909 osób. Przeżyć udało się tylko trzem mieszkańcom kolonii, którzy zdołali uciec. Około 80 członków sekty nie było obecnych w obozie, gdy doszło do tego zdarzenia.
Relacje osób, które przeżyły oraz sekcje zwłok wykazują, że doszło tam w większym stopniu do zaplanowanego morderstwa, niż zbiorowego samobójstwa. Koroner gujańskiej policji dr C. Lesli Mootoo badał zwłoki ofiar, dopóki na miejsce nie przyjechali amerykańscy śledczy. Twierdzi on, że u 80-90 proc. osób (w ciągu 32 godzin zbadał sto ciał), widnieją ukłucia strzykawek w łopatki, ślady postrzałów oraz ślady wskazujące na duszenie. Z tego powodu Gujana nigdy nie potraktowała tej tragedii jako zbiorowego samobójstwa. Inne wnioski przedstawili natomiast Amerykanie. Śledczy z USA uznali, że przyczyna śmierci jest oczywista i nie kontynuowali sekcji zwłok. Odmówiono także dodatkowego dochodzenia, co dało początek kilku teoriom spiskowym.
W szczytowym okresie popularności, do sekty należało 30 tys. osób, a jej majątek szacowano na ponad 15 mln dolarów. Do dziś nie wiadomo, co stało się z pieniędzmi z osady (których miało być pod koniec około 10 mln dolarów). W raporcie policji z USA napisano, że na miejscu zastano rozbity i pusty sejf.
*****
Potrzebujesz pomocy?