O tym, co się działo w lesie Dębrzyna wiedzieli tylko miejscowi. Strach, który zawładnął lokalną społecznością z upływem czasu nie minął. Dziś zbrodnie sprzed kilkudziesięciu lat wychodzą na jaw. Świadectwo, które po nich pozostało, to przede wszystkim pamięć świadków.
Dramatyczne wydarzenia miały miejsce tuż po II wojnie światowej, gdy Polacy przyjeżdżali z robót przymusowych. W lesie między wsiami Grzęska i Świętoniowa (woj. podkarpackie) dochodziło wówczas do mordów oraz kradzieży na sąsiadach powracających do domów. Ludzie dotknięci piekłem wojny byli skłonni do wielu rzeczy. Nadal wiele osób miało broń. Wracających z robót uważano za tych, którzy się dorobili i na pewno mają przy sobie coś cennego. To wszystko powodowało, że w lesie zaczęło dochodzić do tragedii.
Jak podają źródła, ofiar mogło być od kilkudziesięciu do nawet kilkuset. Wśród lokalnej społeczności panowała jednak zmowa milczenia. Ktoś mówił, że ktoś zginął, ktoś inny uciekł. Nikt nie chciał zabierać głosu, w obawie o swoje życie a zmowa mileczenia przeniosła się nawet na kolejne pokolenia. Grzybiarze omijali szerokim łukiem te miejsca, dzieci miały zakaz bawienia się w lesie, a pytania o to, co się w nim dzieje, były zbywane i owiane tajemnicą.
Po wielu już latach od tragedii, na podjęcie tematu i jego nagłośnienie zdecydowała się m.in. Pawlina Carlucci Sforza w filmie dokumentalnym "Wielki strach" z 2020 r. Wiedziała, że relacje świadków to jedno z najważniejszych świadectw, które pozostało po zbrodniach. Tych, którzy mogą jeszcze o tym opowiedzieć zostało jednak niewielu, dlatego film musiał powstać szybko. - Namacalnych dowodów trochę jest. Sam las i ukryte w nim bezimienne ciała są dowodem - podkreśla reżyserka w rozmowie z portalem naTemat.pl. Dodaje również, że dzięki dostępowi Magdaleny Lubańskiej (współautorki scenariusza) do archiwalnych materiałów z IPN, możliwa była także weryfikacja opowieści, z którymi podzielili się mieszkańcy podkarpackich wsi.
- Koło Dębrzyny był rozjazd kolejowy. Gdy jechał pociąg towarowy, osobowy musiał tam zjechać. Kolejarze zatrzymywali pociągi, którymi jechano z robót. Pasażerów ściągano, zabierano im wszystko, a potem mordowano. Za nic ich zabijali. Za parę srebrnych łyżek, albo stare ubrania - opowiedział mieszkaniec wsi Grzęski w rozmowie z rzeszowskim dziennikiem "Super Nowości24". Nie są to jedyne takie wspomnienia po latach.
- Jeszcze zanim poszłam do szkoły, widziałam różne rzeczy. Pamiętam, że był martwy zrąb i taki duży rów, a w nim kości. Wyglądało to tak, jakby ktoś je tam rozrzucił. Gdy pytałyśmy taty, czyje one są, odpowiadał: "To z koni" - przyznała inna mieszkanka tego regionu.
Przeczytaj więcej podobnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl.
Las, jak podkreślają mieszkańcy, był źródłem ogromnego strachu. Na jego temat nie mówiono, zakazywano pytać. Ciekawscy mogli przypłacić to nawet życiem. - Do południa powiedział do syna, że ma już dość tego, co się dzieje w Dębrzynie i pójdzie to zgłosić. Wieczorem był napad - mówi jeden z mieszkańców regionalnemu dziennikowi. - Wszystko działo się nocą. Ją zastrzelili na miejscu, a jego ranili. Żył potem jeszcze 2 lata - opowiadają historię jednego z mieszkańców.
Kadr z zapowiedzi filmu 'Wielki Strach' - dokumentu dotyczącego wydarzeń w lesie Dębrzyna fot. Youtube.com/FILM INA
Carlucci Sforza w wywiadzie z naTemat.pl podała, że ludzi do lasu ściągano m.in. pod pretekstem przeszukań. Osoby, które okradały i mordowały były niekiedy przebrane za Milicję Obywatelską. - Jak się okazało w mordach brały udział również kobiety przebrane za mężczyzn [...] Oszczędzano amunicję, ludzi duszono, wieszano nagich na drzewach. Niestety, z akt wynika, że też się przy tym zabawiano - mówi.
Większość osób o zbrodniach w lesie Dębrzyna dowiedziała się dopiero z filmu "Wielki strach". W internecie również niewiele znajdziemy źródeł czy badań, poruszających ten temat. Reżyserka z kolei wyznaje, że o sprawie dowiedziała się bezpośrednio od Lubańskiej, która jest antropolożką kultury i prowadzi badania w tym zakresie.
- Wiedza historyczna, z którą wychodzimy ze szkoły, przepełniona jest jedynie przykładami wielkich osiągnięć Polaków i krzywd, jakich doznawaliśmy od innych narodów. Brakuje obiektywnego spojrzenia, które wyjaśniałoby procesy i dynamikę zdarzeń i - co ważniejsze - pomogłoby nam się rozliczyć z przeszłością - mówi portalowi naTemat.pl.
Mimo, że od tragicznych wydarzeń upłynęło ponad 70 lat, sprawa Dębrzyny wciąż dla wielu pozostała bolesnym tabu. - Bywało, że ludzie rozmawiali z nami, uzgadnialiśmy termin, a w dniu zdjęć zamykali przed nami bramę. Tłumaczyli, że nie chcą mieć problemów z sąsiadami. Byli jednak i tacy, którzy mieli poczucie, że ta historia musi zostać opowiedziana i chcieli przyjąć za to odpowiedzialność - opowiada Carlucci Sforzy dla Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
Trauma, jak dodaje reżyserka dokumentu, może być dziedziczona oraz przepracowywana dopiero przez trzecie pokolenie. Dziś, mimo że strach u wielu osób wciąż nie minął, opowiedzenie historii Dębrzyny, stało się próbą konfrontacji z traumatyczną przeszłością.
Zobacz też: 24 lata szukała córki, za ostatnie pieniądze opłacała nurków. Aż nadszedł ten Dzień Matki