Joanna Surowiecka była studentką Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej w Katowicach. Mieszkała w Czechowicach-Dziedzicach zatem na uczelnię codziennie dojeżdżała pociągiem. Niestety 7 czerwca 2006 roku na peron nie dotarła. Rodzina szukała dziewczyny przez lata. - Szukaliśmy jej przez 4 lata, 5 miesięcy i 10 dni. Pamiętam każdy dzień - mówiła matka Joanny, Irena Surowiecka.
Przed Joanną był pierwszy egzamin w sesji letniej. Miała na niego pojechać wraz z kolegą, z którym umówiła się na stacji kolejowej w Goczałkowicach Zdroju. O 8:41 wysłała mu SMS-a i wyruszyła w kierunku peronu, jednak na niego nie dotarła. Tata 20-latki próbował się do niej dodzwonić około południa. Choć telefon był jeszcze aktywny, to nikt nie odbierał.
09.06.2006 GOCZALKOWICE ZAGINELA JOANNA SUROWIECKA FOT. MACIEJ JARZEBINSKI/ Agencja Wyborcza.pl Fot. Maciej Jarzębiński / Agencja Wyborcza.pl
Niestety Joanna już wtedy nie żyła. Po drodze na dworzec spotkała bowiem Marka Z., pracownika pobliskiego baru. Mężczyzna zauważył studentkę i zachwycony jej urodą, wyruszył za nią. W pewnym momencie zaszedł ją od tyłu i pociągnął, wskutek czego spadli ze skarpy. Dziewczyna próbowała się bronić i wzywać pomocy, ale bezskutecznie. Marek Z. postanowił ją uciszyć. Złapał za kamień i zaczął nim uderzać w głowę Joanny.
Jak się później okazało, mężczyzna chciał 20-latkę zgwałcić. Obrzydził go jednak widok krwi i roztrzaskanej głowy. Zabrał zatem jej komórkę, wyrzucił kartę SIM, a ciało przykrył liśćmi. Było to około 80 metrów od trasy, którą pokonywała na pociąg. W nocy Marek Z. wrócił na miejsce zbrodni z taczką. Zapakował zwłoki w worek, a następnie przewiózł do pobliskiego zagajnika i zakopał.
Ciało Joanny udało się znaleźć dopiero w listopadzie 2010 roku. Jest to jednak zasługa nie policji, a uporu rodziców, którzy wierzyli, że ich córka odnajdzie się żywa. - Przez rok, może półtora telefon był monitorowany, ale potem tego zaprzestano, choć cały czas naciskaliśmy policję, by nie przestawał sprawdzać jego aktywności. W końcu we wrześniu 2010 roku napisałem pismo do komendanta policji z kategorycznym żądaniem. Właściwie postawiłem warunek: albo zaczną monitorować, albo piszę pisma wyżej i wyżej. Nie odpuszczę - mówił tata Asi, Kazimierz Surowiecki.
Wówczas okazało się, że telefon jest aktywny od kilku miesięcy. Po namierzeniu okazało się, że jego obecną właścicielką była żona Marka Z. Mężczyzna w ciągu tych kilku lat założył rodzinę i został ojcem. Stwierdził, że po takim czasie z pewnością nikt nie będzie szukał telefonu, więc wręczył go małżonce.
Marek Z. został aresztowany i przyznał się do zabójstwa oraz próby gwałtu, choć w trakcie procesu wycofał się z tej drugiej części. Wskazał miejsce, gdzie zakopał ciało Joanny. Początkowo twierdził również, że to dziewczyna go zaczepiła, a upadek ze skarpy był nieszczęśliwym wypadkiem. Później mówił natomiast, że 20-latka wzbudzała jego zainteresowania seksualne, ale jego nie odwzajemniała, zaś kamieniem uderzył ją tylko raz.
Marek Z. - zabójca Joanny Surowieckiej screen youtube.com/tropiciele zbrodni
- Ludzie mówią, że czas leczy rany, ale to nieprawda. Rany wciąż bolą. Boli sama myśl, w jaki okrutny sposób zginęła. (...) Dziś Asia miałaby 25 lat. Pewnie byłabym babcią, a tak nie mam ani dziecka, ani wnuków. On zniszczył tak dużo, tego się nie da opisać - mówiła matka zamordowanej dziewczyny w 2011 roku.
Ostatecznie Marek Z. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po 15 latach. Rodzina domagała się kary dożywocia. - To cyniczny morderca, którego należy izolować, by znów nie zabił komuś córki - mówił ojciec Joanny.