Miała 9 lat i przepadła bez śladu w centrum miasta. Do dziś nie wiadomo, co stało się z Sylwią z Zabrza

Sylwii z Zabrza szukali policjanci, detektywi, jasnowidz i media. Niestety nikomu nie udało się zdobyć tropów, które mogłyby wyjaśnić, co stało się jesienią 1999 roku. Wtedy, wówczas 9-latka, zniknęła bez śladu.

Była pilną uczennicą, a rówieśnicy ją uwielbiali. Sylwia wraz z mamą Ewą i dwójką rodzeństwa mieszkała przy ul. Wolności w Zabrzu. Co wieczór rodzina grała w chińczyka, ale akurat 26 listopada 1999 roku 9-latka wyszła na spotkanie oazowe do kościoła. Do pokonania miała 325 metrów. Niestety na tej wydawałoby się krótkiej trasie, dziewczynka zniknęła i od 23 lat nie wiadomo, co się z nią stało.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Zobacz wideo Śląscy kryminalni rozwiązali sprawę zaginięcia 42-letniej Moniki

Sylwia do kościoła miała 325 metrów. Nie wiedziała jednak, że w salce trwał remont 

W każdy piątek Sylwia uczęszczała na spotkania oazowe w pobliskim kościele św. Andrzeja Apostoła. 26 listopada o 16:45 wyszła zatem jak zwykle z domu, aby wziąć w nim udział. 9-latka nie wiedziała jednak, że w salce odbywał się remont i dzieci przeniosły się w inne miejsce. Nie mogąc znaleźć grupy, postanowiła wrócić do domu. Niestety dochodziła godzina 19:00, a Sylwii wciąż nie było. Zmartwiona matka wyszła jej zatem poszukać, gdyż córka nigdy się nie spóźniała. 

Pani Ewie nie udało się znaleźć Sylwii, więc zawiadomiła policję. Okazało się, że około 18:30 pracownica okolicznej biblioteki widziała 9-latkę, kiedy szła ul. Wolności. Ślad urywa się natomiast przy ul. Różańskiego około godziny 19:00. 

W tamtym czasie na Śląsku doszło do kilku głośnych i niewyjaśnionych zaginięć dzieci, więc sprawa tym bardziej zaniepokoiła rodzinę, ale i służby. Policjanci z psami tropiącymi oraz wolontariusze przeszukali całe miasto, ale dziewczynka przepadła bez śladu.

Co się stało z Sylwią z Zabrza? Sprawa do dziś pozostaje niewyjaśniona

Po kilkunastu dniach bezskutecznych poszukiwań mama Sylwii postanowiła skorzystać z pomocy jasnowidza. Pierwszym z nich była niejaka Zosia z Wałbrzycha, która rzekomo zobaczyła zwłoki dziewczynki, "gdy odwróci się tyłem do klatki schodowej, pójdzie prosto, potem pod górkę i w prawo". Kolejny jasnowidz kazał szukać ciała dziewczynki w szambie. Sprawa zainteresowała nawet Krzysztofa Rutkowskiego, który ostatecznie zasugerował, że 9-latka mogła zostać uprowadzona za granicę na tzw. narządy. Kilka razy przeszukiwana była rzeka Bytomka, a sprawa nagłaśniana w mediach. 

Po latach niektórzy próbowali doszukiwać się związku między tą sprawą a aferą w Ośrodku Sióstr Boromeuszek w Zabrzu. Znajdował się on niemal naprzeciwko kamienicy, w której mieszkała Sylwia. Dochodziło tam do aktów przemocy wobec podopiecznych. Byli oni bici, zamykani, a starsi wychowankowie mieli przyzwolenie zakonnic na gwałcenie młodszych. Ostatecznie nie znaleziono dowodów, które potwierdziłyby tę tezę. 

Policjanci nie wykluczali również, że dziewczynka mogła zostać uprowadzona. Choć 9-latka była bardzo ostrożna, bardzo prawdopodobne jest, że spotkała kogoś, kto wzbudził jej zaufanie, a następnie wciągnął do auta i odjechał. Co naprawdę jednak stało się 26 listopada 1999 roku, nie wiadomo do dziś. Od kilku lat sprawą zajmuje się Archiwum X śląskiej Komendy Wojewódzkiej. 

 

Zobacz też: Wyszedł do redakcji 30 lat temu i przepadł bez śladu. "Zginął dlatego, że był dziennikarzem"

Więcej o: