Jakub Schimanda był uczniem szkoły średniej. Wiódł normalne życie nastolatka. Jego pasją była muzyka, dorabiał jako DJ na imprezach. Zdarzało mu się wagarować, jednak nie sprawiał większych problemów rodzicom. Nic nie zapowiadało tego, co miało się wkrótce wydarzyć. 12 listopada 2014 r., trzy dni przed 19 urodzinami, znaleziono powieszone ciało nastolatka na drzewie w lesie w Gałczewie pod Golubiem-Dobrzyniem. Okoliczności zdarzenia wskazywały na samobójstwo, jednak nic w tej sprawie nie było do końca jasne.
Więcej podobnych artykułów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
To miał być zwykły dzień w rodzinie Schimandów. Jakub wstał rano, wziął zrobione przez matkę śniadanie i wsiadł do niedawno zakupionego samochodu, aby dojechać do szkoły. Nikt nie spodziewał się, że niedługo wydarzy się tragedia.
Tamten dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałam, zrobiłam synowi drugie śniadanie, wziął je i powiedział: "cześć, no to jadę"
- wspomina mama Jakuba, Maria Schimanda.
Chłopiec zamiast na lekcję, pojechał na przejażdżkę razem ze swoim dobrym kolegą Karolem. Podczas wycieczki Jakub przekroczył dozwoloną prędkość i został złapany przez patrol policjantów, którzy wypisali mu mandat na kwotę 500 zł. Wagary nastolatka nie pozostały tajemnicą. Dyrektorka szkoły, do której uczęszczał Jakub, zadzwoniła do jego ojca, aby poinformować o nieobecności chłopaka. Nastolatek wraz z kolegą wrócili do domu, gdzie odbył krótką rozmowę na temat nieodpowiedniego zachowania z ojcem. Następnie Jakub poinformował, że jedzie odwieźć Karola do domu i zaraz wróci. Niestety wtedy rodzice chłopca widzieli go po raz ostatni.
Kiedy nastolatek nie dawał znaku życia i nie wrócił do domu po kilku godzinach, rodzice chłopca zaczęli się niepokoić, dlatego udali się do domu Karola. Tam nie zastali syna, więc Maria i Lech postanowili pojechać na policję i powiadomić funkcjonariuszy o zaginięciu. Po złożeniu zawiadomienia rodzice Jakuba zostali poproszeni o przejście do innego pomieszczenia, w którym zdenerwowany policjant palił papierosy. To właśnie tam usłyszeli mrożące krew w żyłach zdanie: "Jakub nie żyje".
Zjechałem z krzesła i zemdlałem. Tak samo moja żona. Policjanci zaczęli nas ratować, wezwano karetkę. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje
- opowiada ojciec chłopca.
Karol po wizycie rodziców Jakuba skontaktował się z trzema kolegami: Łukaszem, Andrzejem i Damianem. Poinformował ich o tym, że ich znajomy nie wrócił do domu, zapytał, czy jest z nimi, a następnie poprosił, aby chłopcy pojechali sprawdzić jedno miejsce w lesie w Gałczewie, nieopodal Golubia-Dobrzyna. W rozmowie przekazał konkretne wskazówki, gdzie powinni szukać Jakuba. Kiedy udali się we wskazane przez Karola miejsce, przeżyli szok. W lesie, z dala od ścieżek, najpierw zobaczyli samochód, z którego dobiegała głośna muzyka, a następnie oświetlone przez reflektory ciało Jakuba wiszące na jednym z drzew. Chłopcy podeszli do nastolatka, podnieśli go, a następnie Damian wspiął się, aby odwiązać kabel z szyi Jakuba. Kiedy ten leżał już na ziemi, jeden z kolegów zadzwonił na numer alarmowy.
Mniej więcej w tym samym czasie funkcjonariusze policji po zawiadomieniu rodziców nastolatka o jego zaginięciu, udali się do domu Karola, aby zapytać, czy wie coś na temat swojego kolegi. Kiedy policjanci mieli opuszczać posesję chłopca, ten ich zatrzymał i poinformował, że Jakub się powiesił, a koledzy znaleźli jego zwłoki w lesie. Nastolatek zaproponował swoją pomoc w odnalezieniu tragicznego miejsca.
Sprawę zamknięto po zaledwie 2 dniach od zdarzenia, twierdząc, że Jakub popełnił samobójstwo. Rodzice chłopca nie chcieli się na to zgodzić, więc zaczęli zadawać pytania i podważać zdanie funkcjonariuszy. Działania Lecha Schimandy, który zlecił zbadanie telefonu syna ekspertom, rzuciły nowe światło na sprawę. Ktoś usunął historię połączeń oraz SMSy z dnia śmierci Jakuba. Urządzenie zrobiło zdjęcie osobie, która czyściła telefon. Okazało się, że prawdopodobnie był to jeden z miejscowych policjantów. Jednak efekt dociekliwości Marii i Lecha był dla nich nieprzyjemny. Ktoś podpalił ich gospodarstwo ogrodnicze, następnie zniszczył samochód, zdemolował krzyż przybity na drzewie, na którym zawisł Jakub. Na tym jednak się nie skończyło. Kolejnym "ostrzeżeniem" było podpalenie owego drzewa. Rodzice chłopca odbierali także głuche telefony.
Program "Superwizjer" TVN po 4 latach od tego tragicznego dnia, a więc w 2018 r., opublikował reportaż, w którym punktuje zaniedbania, których dopuściły się służby na miejscu zdarzenia.
Śledczy nie podzielają jednak wątpliwości dziennikarzy.
Mimo że nikt nie zbadał miejsca, w którym zmarł Jakub, ani samego ciała chłopca, prokuratura wykluczyła udział osób trzecich, które mogłyby przyczynić się do śmierci nastolatka. Nigdzie jednak nie znaleziono listu pożegnalnego, w którym chłopiec napisałby powód takiego czynu. Domniemywano, że do samobójstwa skłonił go wysoki mandat, problemy w szkole, a konkretnie wagary, rozstanie z dziewczyną we wrześniu, z którą związał się na niecałe 2 miesiące, a także podejrzenie rodziców o branie przez nastolatka narkotyków.
Dziennikarze TVN24 rozmawiali z osobą z domu pogrzebowego, która opowiedziała o braku charakterystycznych elementów wstępujących w ciele po samobójstwie przez powieszenie. Według niej Jakub nie miał zaciśniętych pięści, ani szczęki. Na dodatek na jego szyi nie było typowego śladu po pętli wisielczej.
Po interwencji Kluczowym świadkiem w sprawie domniemanego samobójstwa Jakuba był jego kolega Karol, który jako ostatni widział nastolatka żywego. Chłopiec składał zeznania kilka razy na przestrzeni lat, jednak jego słowa różnią się w zależności od nowych informacji, które pojawiały się w sprawie.
Podczas zeznań w 2015 r. Karol twierdził, że nie zna przyczyny samobójczego czynu Jakuba. Był z nim w domu po dostaniu mandatu, aby zabrać dokumenty od skutera w celu zastawienia go w lombardzie, żeby zdobyć pieniądze.
Nieco inną wersję przedstawił w 2018 r., kiedy powiedział, że Jakub przejmował się wysokim mandatem i głowił się, co z nim zrobić, a na dodatek wspominał coś o tym, że znalazł drzewo. Dodał również, że Jakub oprócz zabrania dokumentów od skutera, wszedł do szopy i zabrał z niej sznur.
Jeszcze inną wersję wydarzeń nastolatek przedstawił szkolnej pedagog, która następnie poinformowała o tym policję. Pracownica placówki edukacyjnej zeznała, że Karol opowiedział jej o tym, jak dotarł miejsca, w którym wisiał Jakub. Zobaczył samochód, którego reflektory oświetlały ciało nastolatka, a z głośników wydobywała się głośna muzyka. Chłopiec miał odciąć pętlę wisielczą, a następnie zadzwonić po policję.
Nieścisłość w zeznaniach dotyczy także kontaktów między Karolem a Damianem. Główny świadek twierdzi, że to Damian do niego zadzwonił, aby poinformować o znalezieniu Jakuba. Natomiast Damian uważa, że było odwrotnie, że to Karol kontaktował się pierwszy.
Program "Superwizjer" przedstawił nowe fakty w sprawie, w reportażu poruszono także kwestię samochodu Jakuba, który trafił do Karola. Policjanci przekazali nastolatkowi auto, a on z kolei oddał go po kilku dniach rodzicom Schimandy w bardzo dobrym stanie, wysprzątany nie tylko wewnątrz, ale również i na karoserii na masce, a także dachu. Po emisji programu Karol powiedział, że sprzątał samochód razem z Jakubem kilka godzin przed tragedią.
Niekonsekwentne zeznania Karola postanowiono zbadać za pomocą wariografu. Chłopak na początku nie chciał się zgodzić, jednak po pewnym czasie dochodzi do wspomnianego badania. Wyniki nie były jednoznaczne.
Pierwszy raz śledztwo zamknięto dwa dni po odnalezieniu zwłok Jakuba. Jednak rodzice chłopaka nie dali za wygraną, wynikiem czego było notoryczne otwieranie i zamykanie kwestii na nowo. Wznowiono sprawę 23 grudnia 2014 r., aby ponownie je umorzyć w lutym 2015 r. Następne wznowienie śledztwa nastąpiło po emicji programu "Superwizjer", a więc w listopadzie 2018 r. Sprawa trwała kilkanaście miesięcy, w czasie której dyscyplinarnie zwolniono szefa prokuratury rejonowej w Golubiu-Dobrzyniu, a także jego zastępczynię. W tym czasie podjęto również decyzję o ekshumacji zwłok Jakuba w styczniu 2019 r.
Celem było otwarcie zwłok i ich oględziny. Dwukrotnie przeprowadzono też badania toksykologiczne pobranej zawartości
- tłumaczy prokurator Andrzej Kukawski
W wyniku ekspertyz stwierdzono, że nastolatek przed śmiercią zażywał amfetaminę. Kolejne śledztwo umorzono 19 kwietnia 2020 r. Jednak zaledwie kilkanaście dni później, konkretnie 8 maja podjęto decyzję o wznowineniu sprawy, aby zakończyć je w grudniu 2020 r.
Wszczęto także śledztwo w sprawie nieprawidłowości w dopełnieniu obowiązków przez policjantów w Prokuraturze Okręgowej w Szczecinie. Umorzono je jednak 30 grudnia 2022 r., a prokurator stwierdziła, że funkcjonariusze wykonali swoją pracę zgodnie z prawem, a brak wykonania podstawowych czynności wynikał nie z winy policjantów, a prokurator, która prowadziła śledztwo. Jednak owa prokurator, Anna Raś-Gręzicka, nie została pociągnięta do odpowiedzialności karnej. Powód? Sąd Najwyższy nie wyraził na to zgody.
Do tej pory okoliczności śmierci Jakuba Schimandy nie zostały do końca wyjaśnione. A przynajmniej w sposób, który przyniósłby pewność jego rodzicom, że wszystko zostało tu powiedziane.
Zobacz też: Beata była w ciąży, kiedy zniknęła bez wieści. 19 lat później jest tylko jeden trop
Jeśli przeżywasz trudności i myślisz o odebraniu sobie życia lub chcesz pomóc osobie zagrożonej samobójstwem, pamiętaj, że możesz skorzystać z bezpłatnych numerów pomocowych:
Centrum Wsparcia dla osób dorosłych w kryzysie psychicznym: 800-70-2222
Telefon zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111
Telefon wsparcia emocjonalnego dla dorosłych: 116 123
Pod tym linkiem: Życie warte jest rozmowy znajdziesz więcej informacji, jak pomóc sobie lub innym, oraz kontakty do organizacji pomagających osobom w kryzysie i ich bliskim.
Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej, zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.