Na jego proces sprzedawano bilety. Kim był Paramonow - król warszawskiej ulicy?

Dla milicjantów był złodziejem i bezwzględnym mordercą. Rozpalał jednak wyobraźnię mieszkańców stolicy, którzy pisali o nim piosenki. Warszawiacy cieszyli się, że przestępca robi z władzy "palanta", a gdy w końcu go schwytano, na jego proces sprzedawano bilety. Kim był Jerzy Paramonow - król warszawskiej ulicy?

Paramonow urodził się w kwietniu 1931 r. Wychował się w Skierniewicach w wielodzietnej rodzinie. Ojciec Jerzego cieszył się szacunkiem ze względu na swoją pracę kolejarza, jednak nie wszyscy wiedzieli, że po powrocie do domu pokazywał swoje drugie oblicze. Był alkoholikiem, który znęcał się nad rodziną. Trudna sytuacja rodzinna sprawiła, że Paramonow postanowił uciec z domu i spróbować szczęścia na ulicy. Tam zaczęła się jego przygoda z kradzieżami, które miały pomóc mu przetrwać. Wśród jego pierwszych łupów znalazły się m.in. rower, bryczka z koniem i marynarka. Już w wieku kilkunastu lat miał poważne problemy z prawem. Nie tylko kradł, ale również brał udział w bójkach i znieważał milicjantów. Z czasem jego czyny stały się poważniejsze. Miał na koncie rozbój, włamania, za nawet gwałt, za co został skazany na kilka lat więzienia. Wyszedł zza krat po odsiedzeniu zaledwie połowy wyroku, a to ze względu na dobre sprawowanie.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Szwagier Paramonowa znalazł mu pracę w Warszawie. Mężczyzna został magazynierem w Domu Książki. Ze względu na pracę przeprowadził się do Warszawy, ale pensja w wysokości 900 zł nie wystarczała na jego zachcianki. Zaczął kraść, a fanty wymieniał na pieniądze, które później zapewniały mu dostęp do życia "na poziomie". 

Zobacz wideo Jak wygląda proces oskarżonego w procesie karnym? "Tylko raz widziałam, żeby po wyroku zaczął płakać"

Napad na ul. Wolskiej. Starcie Jerzego z milicjantem

19 sierpnia 1955 r. milicja dostała zgłoszenie o napadzie z włamaniem do Fabryki Płyt Gramofonowych "Muza". Wysłała tam 27-letniego Stanisława Lesińskiego. Gdy młody funkcjonariusz dojechał rowerem na miejsce zdarzenia, okazało się, że nie ma tam nikogo oprócz pracowników fabryki. Spisał zeznania, szukał śladów, aż w końcu około godziny 22 opuszcił "Muzę". Przy ul. Wolskiej spotkał 20-letniego chłopaka z młotkiem w ręce. Był to Paramonow, który skończył pracę w magazynie i kierował się w stronę przystanku autobusowego. Był niezadowolony, bo zaczął się weekend, a nie miał pieniędzy, żeby zaszaleć. 

Między mężczyznami doszło do sprzeczki. Dziś trudno wskazać, który z nich rozpoczął interakcję z tym drugim. W wyniku kłótni Paramonow uderzył milicjanta młotkiem. Wymierzył mu wiele ciosów w głowę, nogi i brzuch. Lesiński upadł na ziemię i stracił przytomność. Jerzy wykorzystał sytuację i ukradł milicjantowi pistolet, następnie zabrał młotek i uciekł z miejsca przestępstwa. 

Mimo ogromnej brutalności ataku Lesińskiemu udało się przeżyć. W wyniku napaści stracił jednak oko. Próbował sobie przypomnieć Jerzego, żeby móc sporządzić portret oprawcy, ale bezskutecznie. Milicjanci poprosili o pomoc prasę. "Express Wieczorny" opublikował informację o młodym człowieku, który zaatakował milicjanta. Artykuł nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Warszawiacy ucieszyli się na wieść o tajemniczym mężczyźnie, który pobił przedstawiciela władzy, której tak bardzo nie lubili. Zamiast pomagać funkcjonariuszom, mieszkańcy stolicy rozmawiali o Paramonowie, zwłaszcza w towarzystwie wysokoprocentowych trunków.

 

Kradzieże, alkohol, papierosy i prostytutka. Nowe życie Paramonowa

Wzmianki o brutalnym zdarzeniu w prasie przestraszyły Jerzego. Postanowił wyjechać z Warszawy, zwłaszcza że wciąż miał broń pobitego milicjanta. Celem jego podróży okazał się Międzyborów. Paramonow nie potrafił jednak wtopić się w tłum i krótko po swoim przyjeździe obrabował sklep w masce wyciętej z gazety. Tego wieczora zdobył aż 10 tys. zł, a także rower, który stał się jego środkiem transportu.

Podbój podwarszawskirj wsi nie był dla Paramonowa wystarczający. Kiedy skończyły mu się pieniądze, postanowił wrócić do stolicy, mimo że mieszkańcy stolicy wciąż mówili o pobiciu milicjanta. Jerzy przyjechał do Warszawy i od razu napadł na sklep z bronią w ręku. Zabrał 400 zł i poszedł do restauracji Goplana. Tam zdobył 1200 zł i dodatkowe kilkadziesiąt złotych od kelnerek. Z pokaźną kwotą Paramonow mógł w końcu ruszyć w tan. Odwiedzał drogie lokale gastronomiczne, gdzie wydawał skradzione pieniądze na używki i wykwintne potrawy.

Paramonow stwierdził, że przydałby mu się kompan, którego wkrótce udało mu się znaleźć. Jego wspólnikiem został 18-letni Kazimierz Gaszczyński, który do tej pory okradał tylko starsze panie w komunikacji miejskiej. Jerzy i Kazimierz ruszyli na podbój stolicy, w której Paramonow już miał status celebryty, zwłaszcza w ciemnych ulicach.

Czekoladki, wódka i milicja. Paramonow wpadł przez jeden błąd

Nawiązanie przestępczej współpracy z Gaszczyńskim nie przyniosło Paramonowi wiele pożytku, a wręcz przeciwnie. Mężczyźni napadali na przypadkowe lokale, z których nie zawsze udawało im się wynieść to, po co przyszli. Zaczęli popełniać błąd po błędzie. Największy z nich popełnili 21 września 1955 r.

Jerzy i Kazimierz pili alkohol ze szwagrem Paramonowa. Warszawski celebryta i jego gruby portfel nie umknął uwadze Władysławie Buraczyńskiej - prostytutce, która postanowiła dołączyć do Jerzego. Z czasem skończył im się zapas wódki i zagryzki, więc Jerzy, Kazimierz i Władysława zdecydowali się na wyprawę do sklepu, by uzupełnić trunki. Wsiedli do taksówki i pojechali w wyznaczone miejsce. Kiedy byli już obok sklepu, do samochodu podszedł milicjant — 27-letni Zdzisław Łęcki, który po stwierdzeniu upojenia alkoholowego pasażerów taksówki, zabrał od nich dokumenty, a następnie poprosił kierowcę o dostarczenie wesołego towarzystwa na komendę (oprócz Władzi, której kazał się oddalić). Kiedy taksówkach przywozi pasażerów na miejsce, milicjant poprosił zbirów o opuszczenie samochodu. Paramonow wysiadł z pojazdu, a z jego kieszeni wypadł magazynek od pistoletu, który ukradł pobitemu wcześniej milicjantowi. Nie umknęło to uwadze Łęckiego, który zorientował się, że stoi przed nim ktoś więcej, niż zwykły pijany obywatel. Paramonow chwycił za broń i kilkakrotnie strzelił do funkcjonariusza. Łęcki zginął, a jego kolega z pracy został ranny.

Jerzemu i Kazimierzowi udało się uciec, postanowili opuścić stolicę. W Skierniewicach napadli na sklep, z którego zabrali 2,5 tys. zł, alkohol i papierosy. Paramonow ukradł też młotek z pobliskiego warsztatu. Narzędzie miało mu służyć do rozbijania sklepowych kłódek.

Mężczyźni nie przejmowali się swoimi przestępstwami, jednak tym razem Paramonow nie uniknął konsekwencji za napaść na milicjanta. Jerzy i Kazimierz zapomnieli, że ich dokumenty nadal znajdują się w kieszeni zamordowanego funkcjonariusza. Milicja wykorzystała ten fakt i opublikowała w prasie informacje o przestępcach. Mężczyźni po pewnym czasie wrócili do Warszawy i urządzili sobie nocleg na stogach siana. Krótko później patrolujący funkcjonariusze znaleźli śpiącego Jerzego i jego kompana. Paramonow i Gaszczyński mieli przy sobie zarówno pistolet, jak i młotek. Zostali zatrzymani przez milicjantów i wkrótce postawieni przed sądem. 

Proces Paramonowa wywoływał mnóstwo emocji - na to wydarzenia sprzedawano nawet bilety. Zarówno on, jak i jego wspólnik zostali skazani na karę śmierci, jednak w przypadku Kazimierza Gaszczyńskiego Rada Państwa postanowiła skorzystać z prawa łaski i zamieniła karę śmierci na dożywotnie pozbawienie wolności. Paramonow został stracony 21 listopada 1955 r. w areszcie śledczym przy ul. Rakowieckiej. 

"Cała Warszawa chodzi w żałobie, bo Paramonow leży już w grobie". Ballady o przestępcy

Kradzieże i morderstwo milicjanta nie spotkały się z pogardą mieszkańców Warszawy, a wręcz odwrotnie. Paramonow stał się bohaterem licznych piosenek. Współcześnie historię Jerzego przypomniał zespół Transmisja w utworze "Paramonov", a następnie Vavamuffin, prezentując piosenkę na XVIII edycji Przystanku Woodstock w 2012 r. 

 

To nie koniec nawiązań do działalności Paramonowa w kulturze. W 2010 r. zespół Apteka stworzył "Balladę o Paramonowie". Na przestępcy wzorował się także Robert J. Szmidt, który napisał powieść "Szczury Wrocławia. Kraty". Jeden z bohaterów to alter ego Paramonowa.

 
Więcej o: