Fotograf z Auschwitz: "Przeklinałem matkę..., że mnie urodziła"

Do końca życia nie mógł wyzbyć się z głowy tych obrazów dzieci, kobiet i mężczyzn, którym robił zdjęcia podczas jego pobytu w obozie Auschwitz-Birkenau. - Obrazy powracały. szczególnie tych dziewcząt branych do eksperymentów przez dr Mengele. Przeklinałem Boga, przeklinałem matkę..., że mnie urodziła - powiedział Wilhelm Brasse, fotograf w obozie koncentracyjnym, który dzięki swojemu fachowi prawdopodobnie uratował sobie życie.

- Fotografowałem kobiety, dziewczyny, a równocześnie miałem skojarzenia wzrokowe. Widziałem te nagie Żydówki. Zacząłem czuć odrazę do wykonywania zdjęć. To tak wpłynęło na moją psychikę, że nie mogłem tego zapomnieć. Z tym już umrę – podkreślał Brasse w filmie dokumentalnym "Portrecista".

Zobacz wideo Czy istnieje ryzyko użycia broni atomowej przez Rosjan? Siemoniak: Ryzyko jest bardzo małe

W głowie został mu też obraz 14-letniej Czesi. Dziewczynki, która nie potrafiła nad sobą panować, za co została momentalnie ukarana przez SS-mankę [członkini hitlerowskich partyjnych oddziałów szturmowych – przyp. red.]. Żołnierka uderzyła dziecko pejczem w twarz. Czesia obtarła twarz z krwi i dalej patrzyła w obiektyw. To tylko jedna z twarzy, którą widział Wilhelm Brasse w trakcie swojej kilkuletniej kariery. Wszystkie te doświadczenia sprawiły, że Brasse odłożył aparat po II wojnie światowej. Nie mógł więcej fotografować ludzi, ponieważ każde zdjęcie przypominało mu twarze dziesiątek tysięcy więźniów z Auschwitz, którym prawdopodobnie zrobił ostatnie zdjęcia w życiu. Te obrazki zostały z nim do śmierci.

Wilhem Brasse mógł podpisać folkslistę, ale czuł się Polakiem. Przeszedłem straszne rzeczy

Wilhelm Brasse urodził się 3 grudnia 1917 roku. Był wnukiem pochodzącego z Austrii Karola Brassego. Ten pracował w Żywcu u arcyksięcia Habsburga jako ogrodnik. Wszystko wskazuje na to, że to pochodzenie jego dziadka i ojca uratowało mu życie. Jego matka była Polką i on sam czuł się bardziej Polakiem. Brasse trafił do Auschwitz-Birkenau w sierpniu 1940 roku. W obozie nadano mu numer 3444. Miał wtedy zaledwie 23 lata.

Niemieccy żołnierze zaproponowali mu podpisanie folkslisty, która oznaczała przyznanie się do narodowości niemieckiej. Oferowano ją nie tylko Niemcom, ale też Polakom niemieckiego pochodzenia lub osobom biegle posługującym się językiem niemieckim, uznawanym za częściowo spolonizowanych.           - Przeszedłem straszne rzeczy, ale nigdy nie miałem myśli, by podpisać ten cyrograf i mieć święty spokój. To było jakieś wyjście, ale wyjście niehonorowe. Czułem się prawdziwym Polakiem – powiedział po latach.

Zawód fotografa uratował mu życie

Wilhelm Brasse, po wybuchu II wojny światowej, wraz z czwórką swoich znajomych próbowali przekroczyć granicę w Bieszczadach. Tam zostali złapani przez ukraińskie formacje policyjne. Trafili do więzienia w Sanoku. – Siedziałem tam miesiące i zostałem przewieziony z dużym transportem do Tarnowa. 31 sierpnia 1940 roku w Tarnowie został przygotowany duży transport, nie wiadomo było, dokąd. Króciutko przed odjazdem tego pociągu, oficer niemiecki wywołał mnie oraz jeszcze jednego więźnia i przedłożył nam propozycję. Jeśli podpiszemy zgodę na pójście do Wehrmachtu, to od razu zostaniemy zwolnieni. Ja tego nie podpisałem ani ten drugi, on nazywał się Adler – powiedział Brasse w reportażu Grażyny Wielowieyskiej dla Polskiego Radia.

Jeszcze tego samego roku przed świętami został wezwany do Oberscharfuehrera Bernharda Waltera. Niemiec zaczął wypytywać Brassego o sposoby wywoływania zdjęć. Wtedy nie wiedział, że przechodził test, który uratuje mu życie. Część źródeł podaje, że wykonał około 50 tysięcy fotografii. Posługiwał się 16-milimetrowym aparatem Agfa Movex. Zdjęcia robił w określonych pozach w formacie 6 × 12,5 cm.

Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl 

– To były zdjęcia policyjne w trzech pozach. Jedno zdjęcie w czapce, drugie bez czapki en face i trzecie z profilu. Dzień w dzień robiłem te zdjęcia, od stu do stu pięćdziesięciu więźniów – opowiadał Brasse.

– To była moja praca. Za dnia robiłem zdjęcia policyjne, a wieczorem po apelu esesmani przychodzili i robiłem im zdjęcia pocztówkowe, portretowe. Jak się podobały, to dostawałem chleb albo gruby plaster kiełbasy, kawałek sera. Wtedy byłem w stanie pomagać. Po apelu czekali na korytarzu koledzy z Żywca – dodał chwilę później.

 

Doktor Mengele. Najgorsze obrazy wizjera Brassego

Doktor Josef Mengele był człowiekiem budzącym strach. W obozie nazywano go "Aniołem Śmierci". W rozmowie z Brassem zachowywał jednak wszelkie formy formalne. Ba, był nawet osobą grzeczną. – Nie wiedziałem, kto to jest. On ze mną nie rozmawiał jak z więźniem, tylko jak z człowiekiem. Przez pan do mnie mówił – wspomina Brasse.

- Wezwał mnie do mojego szefa i zapowiedział, że przyśle do Birkenau grupę młodych Żydówek do specjalnych zdjęć. Dopiero od pielęgniarek dowiedziałem się, że dr Mengele robi eksperymenty rasowe – tłumaczył Barsse w reportażu "Twarze". Okazało się, że Brasse musiał wykonywać zdjęcia nagich dziewcząt w podobnych pozach jak do zdjęć policyjnych. Następnie fotografował więźniów z obozu cygańskiego dotkniętych tzw. rakiem wodnym.

Brasse starał się pomóc. "Przykro wspomnieć"

W jednym z wywiadów Brasse wspominał też, że gdy tylko mógł, starał się pomagać innym więźniom. W pozorowanym studio fotograficznym przyjmował ich, czasami dokarmiał, dodawał otuchy, przemycał papierosy. Nie mógł się z tym obnosić, ponieważ oznaczałoby to zwolnienie z zawodu. Czasami starał się pomóc im też w inny, jedyny możliwy sposób.

– To był rok 1941, wiosna. Przykro wspomnieć. Przyprowadzeni zostali z karnej kompanii więźniowie do zdjęć i między innymi zauważyłem moich znajomych Żydów z Żywca. Przyprowadził ich oprawca, niestety Polak. Wacław Rudzki się nazywał. Ja się do niego zwróciłem, żeby ich zamordował tak, żeby długo nie cierpieli – wspominał z bólem.

W obozie przebywał do 1945 roku. Wtedy Niemcy w popłochu uciekali z tego terenu.
- Od SS dowiedzieliśmy się, że Rusy postępują i obóz będzie ewakuowany. 20 stycznia nasz szef powiedział: Idzie Iwan! Palić zdjęcia. Gdy esesman odszedł zalaliśmy je wodą. Chcieliśmy je zabezpieczyć z myślą, że kiedyś posłużą jako dokumenty zbrodni – powiedział.

Dziś można obejrzeć zdjęcia więźniów nie tylko z Auschwitz. Na terenie Polski utworzono takich miejsc dużo więcej. Niektóre z nich można odwiedzić. Przypominają one o tragicznej historii wojny z XX wieku.

Zobacz też: "Trupy. Trupy. Co jakieś pięćdziesiąt kroków zwłoki!". Tak Niemcy likwidowali ślady zbrodni w Auschwitz

Więcej o: