Historia ks. Jana Kaczkowskiego jest inspiracją dla wszystkich, którzy chcą znaleźć w życiu sens. Pomimo wyniszczającej choroby duchowny nie poddawał się i żył "na pełnej petardzie". Przeciwności, z jakimi musiał się mierzyć w zestawieniu z jego ambicją i aktywnością sprawiły, że miał wielu fanów.
Ks. Jan Kaczkowski przyszedł na świat 19 lipca 1977 roku w Gdyni i dorastał w Sopocie, gdzie kształcił się w Środowiskowym Liceum Ogólnokształcącym. W 2002 roku skończył magisterium z teologii w Gdańskim Seminarium Duchownym. W tym samym roku otrzymał święcenia prezbiteriatu i został przydzielony do Archidiecezji Gdańskiej. W 2007 roku uzyskał doktorat nauk teologicznych, a rok później ukończył studia podyplomowe z bioetyki na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie.
Przez 5 lat ks. Kaczkowski pracował jako wikariusz w parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Pucku, po czym pozostał w parafii jako pomoc duszpasterska. W międzyczasie był również kapelanem domu pomocy społecznej i szpitala w Pucku. Był również katechetą w Liceum Ogólnokształcącym w Pucku i w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Rzucewie, a od 2011 roku również wykładowcą bioetyki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Niezwykle aktywny tryb życia nie przeszkodził duchownemu w realizacji jednego z najważniejszych dzieł. Był jednym z założycieli Puckiego Hospicjum im. św. Ojca Pio, aktywnie koordynującym jego powstawanie od pomysłu, koncepcji, aż po doglądanie etapów budowy. Po wybudowaniu hospicjum ksiądz Jan pełnił funkcję prezesa zarządu i dyrektora tego miejsca. Równolegle prowadził również wykłady i warsztaty z tematyki hospicyjnej. W ludziach zawsze szukał dobra. Do działań wolontaryjnych angażował trudną młodzież i osoby skazane.
Ks. Kaczkowski nagrywał filmy i zamieszczał je na portalu Boska.TV oraz w serwisie YouTube. Na podstawie rozmów z duchownym powstało kilka książek:
oraz książki:
Od początku życia ks. Jan Kaczkowski musiał zmagać się z lewostronnym niedowładem i dużą wadą wzroku. Ponadto zdiagnozowano u niego nowotwór nerki, którego udało się wyleczyć, ale także glejaka mózgu. W swoich wypowiedziach duchowny często odnosił się do kwestii śmierci. - Może to moje mówienie o umieraniu z klasą jest wynikiem obawy przed zaufaniem innym, że mogą mnie akceptować także wtedy, kiedy będę mówił od rzeczy i będę całkowicie bezbronny. Jeszcze nie wyrobiłem w sobie zgody na pełne ogołocenie - wymioty, załatwianie się w pieluchę, całą tę przykrą fizjologię, nad którą mogę przestać panować, a inni będą musieli mnie w takim stanie pielęgnować. Jest we mnie lęk, że drugi człowiek się mną zbrzydzi - czytamy w książce "Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby".
- Najważniejsza sprawa to nie udawać: "Wszystko będzie dobrze", "Na pewno wyzdrowiejesz" etc. Jeśli naprawdę śmierć jest już na horyzoncie i wiemy o tym, nie powinniśmy ukrywać tego przed naszym chorym, zwłaszcza że on najczęściej już o tym dobrze wie i gotów jest na rozmowę na ten temat. Widząc jednak uniki najbliższych, nie zawsze ma siłę przebić się przez tę zmowę milczenia - tłumaczył duchowny.
Mimo swojego stanu zdrowia i wielu ograniczeń wynikających z choroby, ksiądz Jan pozostawał niezwykle aktywny. Jego otwartość, zaangażowanie i niesamowity dar skracania dystansu doceniali nie tylko wierni. Ksiądz Kaczkowski potrafił rozmawiać z każdym i na każdy temat - również na temat choroby, śmierci i odchodzenia.
Ks. Jan Kaczkowski odszedł 28 marca 2016 roku w Sopocie, w swoim rodzinnym domu. 1 kwietnia został pochowany na cmentarzu komunalnym w tym mieście. W 2017 roku w kościele św. Jerzego w Sopocie odsłonięto poświęconą mu tablicę, zaś w 2019 roku jego imię nadano jednemu ze skwerów.
Ksiądz Jan Kaczkowski budził podziw swoją postawą i nadal inspiruje ludzi. Jesienią 2022 roku w kinach pojawił się film "Johnny", który opowiada historię życia ks. Jana Kaczkowskiego. W niezwykle popularnego duchownego wcielił się Dawid Ogrodnik, a w obsadzie znaleźli się również między innymi Piotr Trojan, Anna Dymna czy Piotr Pakulnis.
Zobacz też: "Johnny". "Czuliśmy, że przyświecał nam przez cały czas duch Jana: takich znaków mieliśmy kilka"