Aleksander Doba urodził się 9 września w Swarzędzu, gdzie spędził dzieciństwo. Ukończył Politechnikę Poznańską, zdobywając tytuł inżyniera mechanika. Od lat 70. XX wieku mieszkał w Policach, gdzie pracował w Zakładach Chemicznych Police. Na swoim blogu pisał, że "chęć do poznawania świata zaszczepili w nim rodzice". Był człowiekiem wielu zainteresowań. Potrafił latać szybowcem, był spadochroniarzem, kolarzem, a także żeglarzem. Jego największą pasją było jednak kajakarstwo, w którym zakochał się po trzydziestce. To właśnie dzięki kajakom Doba zyskał tak dużą popularność.
Pierwszym dużym kajakarskim osiągnięciem Aleksandra Doby było przepłynięcie Polski po przekątnej z Przemyśla do Świnoujścia od 1 do 13 kwietnia 1989 roku. W tym samym roku pływał kajakiem przez 108 dni, co do dziś uznawane jest za nieoficjalny rekord kraju. W 1991 roku jako pierwszy kajakarz przepłynął wzdłuż polskiej morskiej granicy, a także jako trzecia polska jednostka pływająca po II wojnie światowej przepłynął przez Cieśninę Pilawską koło Bałtyjska i dopłynął do Elbląga, a potem do Gdyni. W 1998 roku w 80 dni opłynął Morze Bałtyckie, pokonując 4227 kilometrów.
Światową sławę przyniosło mu przepłynięcie Oceanu Atlantyckiego. Pierwszą próbę podjął w 2004 roku wraz z Pawłem Napierałą. Trasa miała rozpocząć się w Ghanie, a zakończyć w Brazylii. Niestety po dwóch dobach prąd zniósł uczestników z powrotem do Ghany i przy okazji zniszczył prowiant, co zakończyło wyprawę. Zanim Doba podjął drugą próbę przepłynięcia Atlantyku, w 2009 roku po drugim podejściu (pierwszy raz próbował rok wcześniej) opłynął Bajkał w 41 dni i pokonał wówczas 2 tysiące kilometrów. W 2010 roku podróżnik spróbował drugi raz przepłynąć Ocean Atlantycki, tym razem samotnie i z pozytywnym skutkiem.
Wyprawa "Transatlantic kayak expedition" ruszyła 26 października 2010 z Dakaru (Senegal) w kierunku Fortalezy (Brazylia), gdzie ostatecznie nie dopłynął. Uniemożliwiły mu to silny wiatr i prąd znoszący go na zachód. Koniec końców Doba dotarł do Acarau w Brazylii 2 lutego 2011 roku, po 99 dniach rejsu i przepłynięciu 5394 km (2913 mil morskich). Pokonał Atlantyk w wieku 64 lat. Tym samym, jako człowiek pierwszy na świecie przepłynął kajakiem przez Atlantyk z kontynentu na kontynent (z Afryki do Ameryki Południowej) wyłącznie dzięki sile mięśni. Wcześniej ta sztuka udała się trzem osobom: w 1928 roku Franz Romer (58 dni, z Wysp Kanaryjskich na Wyspy Dziewicze), w 1956 roku Hannes Lindemann (72 dni, z Wysp Kanaryjskich na Bahamy), lecz obaj płynęli na kajakach wspomaganych żaglem. W 2001 roku Peter Bray przepłynął w 76 dni z Nowej Fundlandii do Irlandii, ale podobnie jak jego poprzednicy, wyruszył z wyspy i dotarł na wyspę.
Doba powtórzył swoje osiągnięcie dwa lata później, obierając inną trasę. Tym razem wypłynął 5 października 2013 roku z Lizbony i dotarł do portu Canaveral na Florydzie w USA, z krótkim postojem na Bermudach. Trasa miała długość 4500 mil morskich, czyli była zdecydowanie dłuższa od poprzedniej. To było jednak dla niego zbyt mało. Polak postanowił zrobić to jeszcze raz. 16 maja 2017 roku wyruszył z Nowego Jorku i po 110 dniach, 3 września, dopłynął do Le Conquet we Francji. To były najważniejsze z wielu marzeń spełnionych przez Aleksandra Dobę. Miał on jeszcze jedno, wejście na Kilimandżaro. I choć udało mu się wejść na szczyt, to 74-latek zapłacił za to najwyższą cenę.
Do wyprawy przygotowywał się przez półtora miesiąca. Codziennie chodził po 20-30 kilometrów. Wchodził też po schodach, np. w wieżowcu, który miał 11 pięter, a żonie powiedział, że któregoś dnia zrobił to aż siedem razy.
Aleksander Doba wszedł na szczyt Kilimandżaro 22 lutego 2021 roku około godziny 11:00. Już podczas wejścia pojawiały się pierwsze oznaki, że coś może pójść nie tak. Warto podkreślić, że góra o wysokości 5895 metrów nazywana "Dachem Afryki", choć pozornie jest dosyć łatwym do zdobycia szczytem w porównaniu do innych gór o podobnej lub większej wysokości, to ma ona swoje mroczne oblicze. Rocznie z powodu choroby wysokościowej umiera tam średnio 10 turystów. Mało kto wie, że na Kilimandżaro co roku umiera kilku afrykańskich tragarzy, bo tych danych władze parku nie publikują. Mimo to góra przyciąga rocznie średnio 50 tys. turystów. Każdy z nich marzy o zaliczeniu szczytu przynajmniej jednego ze szczytów "Korony Ziemi". Tyle tylko, że niewielu z nich pamięta o chorobie wysokościowej. Bóle i zawroty głowy, podwyższone tętno, mdłości, wymioty, biegunka, to objawy typowe na Kilimandżaro, które nie muszą dotknąć każdego kompleksowo, ale wystąpienie przynajmniej jednego z nich jest pewne.
- Jak spotkałem na trasie Dobę, akurat odpoczywał, siedział na kamieniu. Spytałem, jak się czuje. Odpowiedział, że od rana kiepsko. Zaproponowałem mu żel energetyczny. Poprosił, bym podał mu go do ust. Podałem, nie musiał już zdejmować rękawiczek. Powiedziałem: do zobaczenia na szczycie. Dodałem jednak, żeby szedł tylko tyle, ile może. Odparł, że wejdzie tam, gdzie będzie mógł. "Znając ciebie, to wejdziesz do końca" - rzuciłem, a on się uśmiechnął - opowiadał w rozmowie ze Sport.pl jeden z uczestników tej samej wyprawy, Bogusław Wawrzyniak.
Obaj w trakcie wędrówki spotkali się jeszcze raz na wysokości 5685 metrów. Wawrzyniak schodził ze szczytu, a Doba wciąż się wspinał, ale miał wyglądać dużo lepiej. Co prawda szedł powoli i robił częste przerwy, lecz wydawało się, że kryzys ma za sobą. Gdy dotarł na górę, usiadł na kamieniu i poprosił o dwie minuty odpoczynku. Niestety na nogi już nie stanął, a akcja reanimacyjna nie przyniosła skutku. "Zmarł śmiercią podróżnika, zdobywając najwyższy szczyt Afryki - Kilimandżaro. Spełniając swoje marzenia" - napisała rodzina podróżnika w oświadczeniu na Facebooku.
Według relacji organizatorów wyprawy do Tanzanii, podróżnik nie zgłaszał wcześniej problemów ze zdrowiem. Na dodatek miejscowa agencja, która prowadziła wyprawę na Kilimandżaro, robiła codzienne pomiary saturacji krwi. Jego ciało znoszono ze szczytu w godzinach wieczornych.
Syn Aleksandra Doby, Czesław, na łamach "New York Timesa" przekazał, że śmieć ojca była spowodowana "obrzękiem płuc, który powstał na dużej wysokości". Taki obrzęk może prowadzić do niewydolności oddechowej lub zatrzymania akcji serca z powodu niedotlenienia. Podobną wersję zdarzeń przedstawiali dwaj przewodnicy Doby, do których dotarła "Rzeczpospolita". Według jednego z nich Doba cierpiał na chorobę wysokościową, a zdaniem drugiego śmierć spowodował atak serca. Taką wersję w swoim raporcie miała przyjąć tamtejsza policja. Przewodnicy oznajmili też, że zaproponowali Dobie tlen, ale ten go nie chciał. Sport.pl dotarł do raportu patologa sporządzonego w Aruszy (miasto w Tanzanii). Najważniejsze jego punkty to wnioski z zewnętrznych oględzin, ponieważ nie przeprowadzono sekcji zwłok. "Na ciele brak śladów urazów, są oznaki sinicy centralnej i obwodowej". "Sinica to oznaka niedostatecznego wiązanie się tlenu z hemoglobiną. Najbardziej widoczna jest na twarzy, szyi i paznokciach".
Po śmierci Doby w sieci rozgorzała dyskusje na temat organizacji przedsięwzięcia i szybkości zdobywania szczytu. "Aklimatyzacja tej wyprawy wg programu była skandalicznie za krótka" - napisał na Facebooku Jerzy Kostrzewa, odnosząc się do jednego dnia aklimatyzacji i ataku szczytowego przewidzianego już czwartego dnia. Kostrzewa to przewodnik górski, który też organizuje wejścia na Kilimandżaro. Wyprawy rozkłada na siedem dni, a na aklimatyzację przeznacza dwa. Uczestnicy w takiej wersji mają więcej czasu na wypoczynek w dniu poprzedzającym szczytowy atak. w Swoim wpisie podkreślił też, że "polscy organizatorzy byli wyjątkowo nieudacznymi bez doświadczeń organizatorami", a "wyprawa była absolutnie źle przygotowana na prowadzenie osób tzw. 60+".
Aleksander Doba był w związku małżeńskim z żoną Gabrielą przez ponad 45 lat. Jego owocem było dwóch synów - Bartłomiej i Czesław. Doba był także dziadkiem dwóch wnuczek Olgi i Agaty. Gabriela Doba w trakcie życia męża przeżywała to, przez co przechodzą wszystkie żony podróżników, czyli rozłąkę i strach, że mąż już nie wróci. Nigdy w pełni nie zaakceptowała miłości męża do podróży. Początkowo groziła mu nawet rozwodem, o czym wspominała w biografii "Na oceanie nie ma ciszy", ale po czasie zrozumiała, że to nie ma sensu, lecz jej zamartwianie przez to nie stało się mniejsze. - Gdy zgodziłam się na jego pierwszą wyprawę – małą, drobniutką, kiedy sam zaczął pływać kajakiem, a ja zostałam w domu z dziećmi, to była pierwsza zgoda. A potem to on już uważał, że może sobie sam pływać, chociaż wielokrotnie pływaliśmy też wspólnie - opowiadała żona kajakarza Wirtualnej Polsce.
"Trudno żyć z pasjonatem dążącym do realizacji niebezpiecznych i karkołomnych marzeń. Niepokój i obawa towarzyszą mi przy każdej wyprawie Olka, ale zdaję sobie sprawę, że gdybym była przeciwna jego poczynaniom, stałby się sfrustrowanym człowiekiem. Dlatego zawsze: żyję nadzieją na powodzenie każdej wyprawy, wierzę, że wróci, ufam i czekam" - mówiła Gabriela Doba w książce "Na fali i pod prąd. Pełna autobiografia". Jedynym momentem, w którym udało jej się przynajmniej na chwilę zahamować zapędy męża, był czas po przepłynięciu Atlantyku przez Aleksandra Dobę po raz trzeci.
Żona wielokrotnie próbowała go odwodzić od różnych wypraw, ale przed ekspedycją na Kilimandżaro nie miała żadnych złych przeczuć. - Nie. Absolutnie. Wcześniej w Internecie wyszukiwałam blogi o Kilimandżaro i razem czytaliśmy o tym, że ludzie często nie docierają na szczyt, zawracają. Olek sobie to nawet wydrukował i ze sobą zabrał. Znalazłam potem te wydruki w jego bagażu. Był świadomy ryzyka, ale chciał przeżyć przygodę. Na oceanie przeżył bardzo dużo i być może myślał, że na Kilimandżaro też sobie poradzi - mówiła Gabriela Doba w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Co ciekawe jej zdaniem śmierć męża spowodowała izolacja, wprowadzona w trakcie pandemii. - Ja uważam – choć to moja interpretacja – że przyczyną jego śmierci była izolacja wywołana pandemią. [...] Przed pandemią Olek miał mnóstwo wyjazdów. Wiosną 2020 roku kupiliśmy bilety lotnicze do Tajlandii, ale w marcu pojawił się koronawirus. W maju mieliśmy lecieć na Teneryfę i też nic z tego nie wyszło. W sumie na działce siedzieliśmy prawie półtora roku. Dzięki pracy fizycznej Olek był w formie, ale brakowało mu działania, ludzi, wyzwań. Gdy więc dostał propozycję wejścia na Kilimandżaro, od razu się zgodził - opowiadała żona podróżnika.
Wiadomość o śmierci męża otrzymała tego samego dnia, ale dopiero około godziny 20:00. - Z radością w głosie zapytałam, czy weszli. Wtedy usłyszałam, że wszyscy weszli i zeszli, ale Olek został na Stella Point - relacjonowała Gabriela Doba w rozmowie z Wirtualną Polską. Aleksander Doba został pochowany 10 marca 2021 roku na cmentarzu komunalnym przy ul. Tanowskiej w Policach.
Zobacz też: "Broad Peak". Krótka historia o kłamstwie i jego następstwach