Historia polskiego seryjnego zabójcy rozpoczyna się w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Mariusz B. służył wówczas jako ministrant w kościele na warszawskiej Woli. Tam opiekował się nim ksiądz Piotr. Duchowny szybko zauważył wokalny talent chłopca. Dzięki temu Mariusz zaczął uczęszczać na spotkania kościelnego chóru. Trzeba jednak wiedzieć, że relacja księdza z jeszcze wtedy szesnastoletnim chłopcem nie była zdrowa. Duchowny co najmniej kilkukrotnie wykorzystał seksualnie młodego ministranta.
Więcej podobnych artykułów można znaleźć na naszej stronie głównej Gazeta.pl
W chórze nastolatek poznał także Zbyszka. To dumny mąż i ojciec, który nie jest jednak krystaliczną postacią w tej historii. Zbyszek niejednokrotnie zdradzał swoją żonę Małgorzatę i to nie tylko z kobietami. Mężczyzna wykazywał skłonności biseksualne, a młody, przystojny chłopak, który występował z nim w chórze, szybko zwrócił jego uwagę. Zbyszek kupował Mariuszowi ubrania i zabierał na spotkania. Po kilku miesiącach zapytał nastolatka, czy chce zamieszkać razem z nim, jego żoną oraz córką. Ze względu na złe relacje z matką chłopak zgodził się bez wahania. Szybko okazało się jednak, że zaproszenie nie wynikało jedynie z chęci pomocy młodemu człowiekowi. Zbyszek zaczął wymagać od Małgorzaty, że będzie utrzymywać z Mariuszem kontakty seksualne. Kobieta nie była zbyt chętna, ale z miłości do męża zgodziła się na tak niecodzienny układ. Jego wynikiem była ciąża. W 1999 roku urodziła się Wiktoria i choć jej akt urodzenia mówił, że jej ojcem jest Zbyszek, tak naprawdę był nim Mariusz.
Po pewnym czasie Zbyszek zdecydował się na przerwanie osobliwej relacji z żoną i Mariuszem. Mężczyzna postanowił wyprowadzić się z domu, ale wciąż płacił za utrzymanie swoich córek - Oli i Wiktorii. Wówczas między Mariuszem a Małgorzatą rozkwitło płomienne uczucie. Mimo sporej różnicy wieku, która wynosiła 13 lat, ich związek zdawał się być coraz bliższy. Pierwsza córka Małgorzaty, Ola, niezbyt dobrze odnalazła się w tej sytuacji. Po ukończeniu podstawówki zdecydowała się na przeprowadzkę do babci. Ojciec był jej znacznie bliższy niż matka i to właśnie z nim chętniej utrzymywała kontakt.
Zbyszek i Małgorzata nie wzięli rozwodu. Żyli w separacji, dzieląc życie z nowymi partnerami. W pierwszym okresie po rozstaniu ich stosunki były dość oziębłe, jednak w 2006 roku Zbyszek zdecydował się na próbę poprawienia relacji z Małgorzatą. Pomimo kilku lat dość trudnych kontaktów wszystko zaczynało iść ku dobremu. Przynajmniej mogło się tak wydawać. Poprawa relacji między Zbyszkiem a Małgorzatą bardzo nie podobała się Mariuszowi. Obawiał się, że może stracić ukochaną. W międzyczasie Mariusz zaczął opiekować się swoim kilka lat młodszym kuzynem Krzysztofem, który w późniejszym okresie stał się wiernym pomocnikiem przyszłego zabójcy.
Obawa przed stratą ukochanej pchnęła Mariusza do straszliwej decyzji. Na początku postanowił zastraszyć Zbyszka. 5 kwietnia 2006 roku Mariusz oraz Krzysztof zwabili mężczyznę do samochodu, a następnie zawieźli go do Starej Miłosnej, gdzie znajdowało się puste mieszkanie. W trakcie jazdy grozili Zbyszkowi nożem oraz pistoletem. Mężczyzna był przerażony. Po dojechaniu na miejsce Mariusz, wciąż grożąc Zbyszkowi, zażądał od niego, aby rozwiódł się z żoną, zrzekł się praw rodzicielskich do Wiktorii oraz podpisał polisę na życie, wartą 2 miliony złotych, w której uposażoną miałaby być Małgorzata. Przerażony mężczyzna bez wahania zgodził się na warunki. Po wszystkim Mariusz, Zbyszek oraz Krzysztof rozmawiali i pili drinki. Wyglądało to tak, jakby nic się nie stało, a mężczyźni wręcz cieszyli się wspólnym towarzystwem. To nie był jednak koniec. O groźbach i żądaniach dowiedziała się Ola - córka Zbyszka i Małgorzaty. Dziewczyna zaczęła obawiać się Mariusza i zwierzyła się swojemu chłopakowi. Umówiła się z nim, że w razie potrzeby wyśle do niego SMS-a z kodem.
Okazało się, że Mariuszowi nie wystarczyło, że Zbyszek przystał na jego żądania. 10 kwietnia pod pretekstem "pogodzeniowej kolacji z Małgorzatą" zwabił męża swojej ukochanej oraz jego córkę na działkę w Pułtusku. Tam z pomocą Krzysztofa udusił ich oboje. Do tej pory nie wiadomo, co dokładnie stało się z ciałami ofiar. Jeszcze kilka dni po "kolacji", bliscy Oli i Zbyszka dostawali od nich SMS-y. Policja ustaliła później, że wiadomości te pisał najprawdopodobniej Mariusz. Miał na to wskazywać fakt, że Ola nie używała ustalonego szyfru.
Choć po zabójstwie Zbyszka Mariusz stał się spokojniejszy, to po pewnym czasie na horyzoncie pojawiło się nowe "zagrożenie". Małgorzata kochała muzykę i taniec i chciała rozwijąc swoje pasje, dlatego zdecydowała się na zajęcia z tanga. Jej taneczym partnerem został Henryk. 11 miesięcy po "zaginięciu" Zbyszka oraz Oli Mariusz po raz kolejny poczuł w sobie ogromną zazdrość. Henryk był wówczas 55-letnim mężczyzną, mężem oraz ojcem dwóch dorosłych córek. W stosunku do rodziny był raczej dość chłodny, rzadko okazywał uczucia. Tańcem interesował się od czasów studiów. Na zajęciach z Małgorzatą czuł się dobrze, ale nie ma dowodów na to, że miał z nią romans. Sama relacja tancerzy wystarczyła jednak, aby Mariusz był zazdrosny.
7 marca 2007 roku Henryk wrócił do domu po zakończonych zajęciach. Dojechał na parking, gdzie odbył krótką pogawędkę z ochroniarzem, po czym poszedł w stronę swojego mieszkania. Tam czekał na niego Mariusz. Do dziś nie wiadomo, jak dokładnie zginął Henryk. Po dwóch dniach z telefonu zaginionego został wysłany SMS do młodszej z jego córek. Henryk miał tłumaczyć, że musiał pilnie wyjechać. Wiadomość była jednak dość dziwna. Wyrażała wiele emocji i uczuć, jakie Henryk rzekomo żywił do rodziny. Po tym SMS-ie bliscy mężczyzny zgłosili jego zaginięcie. Nie wierzyli, że był on w stanie napisać coś tak uczuciowego. Rodzina Henryka otrzymywała też wiadomości z próbą wyłudzenia pieniędzy. Jednak po pytaniach kontrolnych (na przykład o ilość kotów w domu), na które nadawca nie był w stanie odpowiedzieć, nikt więcej się nie odezwał.
Choć do tej pory Mariusz popełniał zbrodnie wynikające z zazdrości o ukochaną, to najwyraźniej rozsmakował się w morderstwach. W 2008 roku postanowił zemścić się na dawnym oprawcy. Jak wynika z zeznań siostrzenicy księdza Piotra (tego samego, który przed laty prowadził chór), 5 grudnia duchowny odebrał dziwny telefon. Był wyraźnie poddenerwowany, ale ewidentnie znał osobę, z którą rozmawiał. W trakcie rozmowy non stop wyglądał za okno, tak jakby kogoś szukał. Z całej tej sytuacji siostrzenica księdza Piotra wywnioskowała, że jej wujek umówił się z rozmówcą na spotkanie kolejnego dnia. Nie myliła się. 6 grudnia 2008 roku około godziny 20 ksiądz Piotr wyszedł z parafii, zabierając ze sobą dwie komórki, laptopa i kilkaset złotych. Od momentu wyjścia duchownego, nikt nie był już w stanie się z nim skontaktować. 8 grudnia wikary zgłosił zaginięcie księdza. Dopiero po czterech miesiącach policja odnalazła samochód duchownego, który stał zaledwie 600 metrów od parafii. Nie naleziono jednak zaginionego ani jego ciała.
Początkowo policja nie wiedziała, czego się chwycić. Prowadzono trzy różne śledztwa, które pozornie nie były ze sobą powiązane. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy policja dotarła do informacji, kim była taneczna partnerka Henryka. 15 czerwca 2007 roku prokuratura postawiła Mariuszowi zarzuty. Zarzuciła mu porwanie Henryka oraz próbę wyłudzenia 50 tysięcy złotych od jego rodziny. Mimo to mężczyznę dość szybko wypuszczono. Miał się jedynie meldować na komisariacie policji trzy razy w tygodniu. Mariusz przykuł uwagę funkcjonariuszy jeszcze w 2008 roku. Kiedy rozpoczęły się poszukiwania księdza Piotra, prokuratura uznała, że mężczyzna może mieć z tym coś wspólnego. W ten sposób policja połączyła trzy niezależne śledztwa.
14 września 2009 roku Mariusz i jego kuzyn Krzysztof zostali aresztowani. Policja zatrzymała ich ze względu na podejrzenie o porwanie. Już następnego dnia Mariusz przyznał się do zabójstwa Oli, Zbyszka, Henryka oraz księdza Piotra. Był to jedyny raz, gdy Mariusz powiedział, że jest winny. Taktyka obrony mężczyzny w sądzie również była intrygująca. Mariusz próbował za wszelką cenę udowodnić, że podczas przesłuchania oraz zatrzymania był torturowany przez funkcjonariuszy. Bronił się także, powtarzając, że skoro policji nie udało się znaleźć ciał zaginionych, to nie było żadnej zbrodni. Dopiero osiem lat po zabójstwie Oli i Zbyszka Mariusz usłyszał wyrok skazujący. Mężczyzna otrzymał karę dożywotniego pozbawienia wolności za popełnione czyny. Ciał zmordowanych do dziś nie odnaleziono.