Poszedł bawić się z kolegami do parku nad rzeką. Mateusza nikt nie widział od szesnastu lat

Sprawa Mateusza Żukowskiego do dzisiaj pozostaje nierozwiązana. Sprzeczne zeznania oraz źle przeprowadzone śledztwo sprawiły, że od szesnastu lat nie wiadomo co stało się z chłopcem. Rodzina zaginionego popadła w ogromne długi, a każde pieniądze przeznaczali na poszukiwania. Niestety bezskutecznie.

O zaginięciu Mateusza Żukowskiego mówiła cała Polska. Niestety do dzisiaj nie udało się ustalić, co dokładnie stało się z chłopcem. Dowody wskazywałyby przypuszczalnie na kilka zupełnie różnych rozwiązań tej tajemnicy. Niestety nie zostały one też dostatecznie dobrze zebrane. Ojciec zaginionego chłopca postanowił poświęcić swoje życie na poszukiwania. Do tej pory próbuje poznać prawdę i sięga po wszelkie możliwe środki. Dociekając prawdy, wydał majątek. Niestety, pomimo szczerych chęci i ogromnych nakładów finansowych, sprawa do dziś pozostaje nierozwiązana.

Zobacz wideo Najgłośniejsze zaginięcia w Polsce. Nie wszystkie zostały wyjaśnione, nie wszystkich sprawców ukarano

Więcej podobnych artykułów można znaleźć na naszej stronie głównej Gazeta.pl

W Dzień Matki nie zdążył nawet złożyć mamie życzeń. Wieczorem słuch po nim zaginął

26 maja 2007 roku z samego rana Mateusz pojechał z ojcem, Andrzejem Żukowskim, na ryby. Nie był to ich pierwszy wypad. Uwielbiali oni spędzać wspólnie czas w ten sposób. Prawie dziesięcioletni wówczas Mateusz miał już nawet wyrobioną swoją własną legitymację członkowską Związku Wędkarskiego. Chłopiec właśnie kończył czwartą klasę szkoły podstawowej. Wydawałoby się, że nic nie może zakłócić spokoju tego dnia. Niestety los chciał inaczej. W trakcie wędkowania tata Mateusza poczuł się gorzej. Zaczęła go boleć głowa. Wędkarze postanowili więc wrócić do domu. Umówili się jednak, że późnym popołudniem wypłyną jeszcze na ryby. Po powrocie do domu okazało się, że mama chłopca wciąż jeszcze odsypia po nocnej zmianie w pracy. Chociaż był akurat Dzień Matki, Mateusz postanowił, że złoży życzenia później. Niestety do tego nigdy nie doszło. Około godziny 14.30 pod dom chłopca podjechali rowerami jego koledzy. Chłopcy poszli się bawić do pobliskiego parku - w tamtym okresie było to ulubione miejsce do zabawy przez dzieci. Od tego momentu nie do końca wiadomo, co stało się z Mateuszem. Dziecko przepadło jak kamień w wodę, a słuch o nim zaginął. Jak później ustalili śledczy, koledzy chłopca wrócili do domu około godziny 16.30. Z ich zeznań wynika, że bawili się dość krótko. Jak podaje portal onet.pl, koledzy zaginionego podczas przesłuchania przez policję, aż trzy razy zmieniali wersję wydarzeń. Najpierw twierdzili, że rozstali się nad rzeką, następnie, że jednak jeszcze w parku, a później powiedzieli, że ostatni raz Mateusza widzieli przy domu. Podobno chłopiec powiedział, że idzie do innego kolegi.

Krótka zabawa dzieci nie była jednak wcale aż tak dziwna. Ojciec Mateusza poprosił go, aby wrócił właśnie około 16.00 do domu, żeby mogli ponownie ruszyć na ryby. Kiedy tata zaginionego chłopca zorientował się, że ten nie wrócił, szybko rozpoczął poszukiwania. Razem z rodziną wypytywali mieszkańców o Mateusza, jednak bez większych rezultatów. Dopiero nad Wieprzem, sprawa zaczęła być nieco bardziej jasna. Nad rzeką ojciec chłopca zauważył jego kalosze. Zaczął podejrzewać, że Mateusz utonął.

Czy Mateusz utonął? Pierwsze tropy na to wskazywały

Kąpiel w pobliskiej rzece Wieprz oraz zabawa w parku ujazdowskim były ulubioną atrakcją dzieci z Ujazdowa w tamtym okresie. Nie było więc w tym nic dziwnego, że chłopcy poszli bawić się akurat w tamto miejsce. Tam również Mateusza szukali rodzice. Po dotarciu na miejsce ojciec chłopca zauważył przy rzece jego kalosze. Szybko ogarnął go lęk, że jego syn mógł utonąć. Kiedy mężczyzna zbliżył się do miejsca, gdzie leżały buty jego dziecka, zauważył także, że nieopodal leżą także ubrania Mateusza. Z kompletu, który miał tamtego dnia na sobie, brakowało jedynie majtek. Mogło to sugerować, że chłopiec postanowił wykąpać się w rzece. Nie było jednak czasu na rozmyślanie. W końcu Mateuszowi mogło stać się coś poważnego. Rodzice postanowili bezzwłocznie poinformować o wszystkim policję. Nad rzekę przyjechali śledczy. Funkcjonariusze dość szybko przyjęli hipotezę, że chłopiec się utopił. Rodzina jednak nie mogła w to uwierzyć. Twierdzili, że Mateusz bardzo bał się wody i dobrowolnie raczej by do niej nie wszedł. Hipotezę szybko obala także specjalista. 

Wieprz ma tutaj wąskie koryto i nawet gdyby wziąć pod uwagę silny i szybki nurt, to jest ono tak kręte, że nie widzę możliwości, by ciało mogło pokonać kilkunasto, czy kilkudziesięciokilometrowy odcinek i przepadło bez wieści. Po kilkudziesięciu kilometrach jest elektrownia, stopień wodny i pole krat, więc tam się powinno zatrzymać

- powiedział Maciej Rokus, szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP w programie "Uwaga!" telewizji TVN. Z tego powodu dość mało prawdopodobne jest, żeby Mateusz się utopił. Gdyby tak było, jego ciało udałoby się już dawno odnaleźć. Co więc stało się z chłopcem? Istnieją inne hipotezy. 

Dowody źle zabezpieczono. Mateusza mogło spotkać coś innego niż utonięcie

Utonięcie stało się bardzo mało prawdopodobne. Co więcej, w toku śledztwa w nieprawidłowy sposób zabezpieczono dowody. 

Na samym początku osoby, które brały udział w poszukiwaniach i prowadziły śledztwo, skupiły się tylko i wyłącznie na kwestii utonięcia Mateusza Żukowskiego, pomijając przy tym szereg innych wątków, bądź je marginalizując. Wadliwie zabezpieczono dowody, co wpłynęło na dalszy tok postępowania oraz przesłuchano świadków tylko i wyłącznie w kierunku utonięcia Mateusza. Mówimy o niepobraniu materiałów biologicznych, oraz DNA.

- wspomina adwokat Patryk Czyżkowski w programie "Uwaga!". To jednak nie wszystko. Rodzina wskazała także, że ich syn raczej nie zwinąłby tak doskonale ubrań i nie odłożył na brzegu. Po co miałby też chować je w pokrzywach? Niestety odpowiedzi na to pytanie nie znamy do dzisiaj. Skutki źle przeprowadzonego śledztwa oraz tragedii, rodzina Mateusza odczuwa do dzisiaj. Rodzice chłopca rozstali się, dom w Ujazdowie został sprzedany, a reszta dzieci państwa Żukowskich żyje własnym życiem. Koszmar sprzed szesnastu lat całkowicie rozbił rodzinę.

Od rodziny próbowano wyłudzić okup. Wiele osób podawało fałszywe informacje

Choć może wydawać się, że zaginięcie Mateusza to najgorsze co spotkało rodzinę Żukowskich, to jednak okazało się, że będzie znacznie gorzej. Po 11 latach od zaginięcia chłopca do jego ojca zgłosił się pewien młody mężczyzna. Twierdził on, że wie, gdzie przebywa Mateusz. Nie był to jednak długo wyczekiwany świadek. Mężczyzna, który skontaktował się z ojcem chłopca, żądał okupu. Chciał zastraszyć rodzinę Mateusza i wyłudzić od niej aż pół miliona złotych. Na szczęście policja dość szybko ujęła sprawcę. Jak się później okazało, mężczyzna kłamał. Nie znał żadnych informacji na temat ewentualnego miejsca pobytu zaginionego. Próbował jedynie zrobić fortunę na tragedii rodziny Żukowskich. Ojciec Mateusza bardzo przeżył tragedię, która go spotkała. Stał się tak naprawdę kolejną ofiarą całej sytuacji. Dziś ledwo wiąże koniec z końcem i jest bardzo schorowany.

Ojciec Mateusza stał się kolejną ofiarą tragedii. Na poszukiwania wydał majątek

Ojciec Mateusza Żukowskiego stał się kolejną ofiarą całej sprawy. Mężczyzna ledwo wiąże koniec z końcem. Dom w Ujazdowie musiał zostać sprzedany, a wszystkie pieniądze, które zdobywał, przeznaczał na poszukiwania syna. Doszło do sytuacji, w której Andrzej Żukowski żył na skraju ubóstwa. Niestety podupadł także na zdrowiu. Nie jest w stanie podjąć żadnej pracy. Przez szesnaście lat każdego dnia myślał o swoim zaginionym synu. Stres wywołany tak trudnym wydarzeniem spowodował, że mężczyzna przeszedł udar oraz zawał. Dość ciężko przeszedł także zakażenie COVID-19. Ojciec Mateusza uważa, że jego słaby stan zdrowia wynika wyłącznie ze stresu, jaki przychodzi przez te wszystkie lata. W wywiadach wspomina, że chciałby choćby odrobiny zrozumienia od bliskich.

Więcej o: