10-letnia Ewa z Karlina była rezolutną i pracowitą dziewczynką. Rodzice nie skarżyli się na jej zachowanie, a nauczyciele nie zgłaszali problemów wychowawczych. Chodziła do czwartej klasy, w której miała wiele koleżanek. Kiedy tylko pogoda na to pozwalała, Ewa z chęcią wychodziła na dwór. Potrafiła spędzać tam wiele godzin.
Więcej podobnych artykułów można znaleźć na naszej stronie głównej Gazeta.pl
5 kwietnia 2002 r. Ewa wróciła ze szkoły i szybko zapragnęła bawić się w swoim ulubionym miejscu. Gdy tylko odrobiła lekcje, poprosiła mamę o zgodę na wyjście z domu. Grażyna Wołyńska nie widziała przeciwwskazań. Pogoda nie była najlepsza, ale też nie stanowiła zagrożenia. Zachowanie Ewy nie wzbudzało też żadnych podejrzeń. Dziewczynka była wesoła i cieszyła się perspektywą zabawy na dworze. Gdy Ewa bawiła się przed domem, jej mamie było łatwiej zajmować się młodszą córką.
Kiedy dziewczynka wróciła po dwóch godzinach i poprosiła mamę o pozwolenie na ponowne wyjście, ta się zgodziła, choć początkowo była sceptyczna. Był już wieczór i kobieta obawiała się, czy nie jest za późno na zabawę na dworze. Stwierdziła jednak, że jej córka jest odpowiedzialna i nie robi głupstw. Wiele osób twierdziło później, że gdyby matka Ewy podjęła inną decyzję, tragedii można byłoby uniknąć.
Portal detektywonline.pl pisze, że gdy Grażyna Wołyńska była w ciąży z młodszą siostrą Ewy, jej syn miał okropny sen. Adam opowiedział matce, że widział zaginięcie dziewczynki oraz jej poszukiwania. Matkę przeszły ciarki po plecach.
Byłam wtedy w ciąży z Weroniką. Krzątałam się w sypialni syna, a ten się obudził i mówi: "Śniło mi się, że nasza Ewka zginęła i szukali jej strażacy w czarnych i czerwonych mundurach". Aż mnie ciarki przeszły po plecach. Z ciekawości spytałam: – I co, znalazła się w tym twoim śnie? "Tak" – powiedział. "Przyszła sama. Miała długie włosy i ubrana była na niebiesko". Żartowałam wówczas: – Coś ci się pokręciło, strażacy nie noszą takich mundurów. A nasza Ewcia lubi krótkie włosy i nie cierpi niebieskiego…
- wspomniała dziennikarzom Grażyna Wołyńska.
Podczas rozmowy z synem nie wiedziała jeszcze, że sen okaże się proroczy. 5 kwietnia 2002 r., kiedy Ewa ponownie wyszła na zewnątrz, jej matka zobaczyła ją przez okno. Coś dziwnego jednak przykuło jej uwagę. Grażyna wspomina, że przy jej córce stała nieznajoma dziewczynka. Dziecko było zbliżone wiekiem do Ewy, jednak kobieta nie mogła go rozpoznać. To był ostatni raz, kiedy widziała swoją pociechę. Dziewczynki zniknęły jej z oczu, idąc w stronę lasu. Kiedy Ewa nie wróciła do domu na wieczorynkę, Grażyna zgłosiła sprawę na policję.
Służby potraktowały zgłoszenie bardzo poważnie. W poszukiwaniach pomagali dosłownie wszyscy. Zaangażowano psy tropiące, policję, straż pożarną, dwa plutony wojska, a nawet specjalną grupę ratownictwa z Gdańska. Pomóc postanowili także sąsiedzi. Ewy szukało łącznie kilkaset osób.
Wszyscy byli dobrej myśli. W końcu skoro zaangażowanych w poszukiwania jest tak wielu ludzi, to musi się udać. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Psy przez większość czasu kręciły się w kółko. Ślady dziewczynki wyczuwały na drodze do szkoły, na podwórkach koleżanek, a nawet na rozległym terenie nad rzeką Parsętą. Policjanci przypuszczali początkowo, że dziewczynka wpadła do wody i utonęła. Rodzice Ewy mieli jednak wątpliwości. Szczególnie jej ojciec, który nigdy nie był przekonany do teorii, że jego córka się utopiła.
Pies tropiciel biegał śladem córki, ale nie dochodził do samej rzeki. Gdyby się utopiła, to stanąłby nad wodą i ujadał tak zajadle, że trudno byłoby go uspokoić… Ale policja uczepiła się rzeki. Rozpatrywali różne hipotezy – porwanie dla okupu, porwanie dla innych celów, jednak utonięcie uznali prawie za pewnik…
- wspominał ojciec zaginionej w rozmowie z dziennikarzami.
Mimo że był sceptyczny, ojciec Ewy przez wiele miesięcy, codziennie wraz ze znajomymi przeszukiwał rzekę na kajaku lub pontonie. Zaangażowani byli także profesjonalni nurkowie. Nikomu jednak nie udało się znaleźć żadnego śladu, który wskazywałby na utonięcie Ewy. Zdesperowani rodzice postanowili więc poprosić o pomoc gdzie indziej.
Grażyna szybko wybrała się do najbardziej znanego jasnowidza w kraju. Krzysztof Jackowski miał dwie wizje. Pierwsza ukazała mu scenę, w której Ewa miałaby zostać wciągnięta do białego samochodu przez mężczyznę z wąsikiem. W drugiej zobaczył dziewczynkę, która poślizgnęła się na kamieniu tuż obok rzeki i wpadła do wody. Ta wizja skłoniła go nawet do tego, aby wskazać ratownikom miejsce utonięcia. Przeszukanie okolic nie dało jednak oczekiwanych rezultatów.
Rodzice Ewy postanowili się nie poddawać. Sięgali po opinie innych jasnowidzów. Wielu z nich opisywało dość dokładnie okolice miejsca zamieszkania Wołyńskich. Mimo pomocy prawie 50 osób, dziewczynki nie udało się odnaleźć. Matka postanowiła skomentować wizje jasnowidzów.
Jasnowidze mieli rację w stu procentach. Ale Bóg sobie z nich zakpił… Widzieli miejsca i wszystko się zgadzało, tylko opisywali nam przeżycia córki, z którymi związany był stres. Przypomniałam sobie, jak chodząc za kwiatkami, spadła z kamienia i zamoczyła się do kolan
- wspominała dziennikarzom Grażyna Wołyńska. Załamani rodzice musieli niestety pogodzić się z tym, że ich córka zaginęła i nie wiadomo, co się z nią stało. Policja wysnuła jednak pewną hipotezę.
Policji przez ponad 20 lat nie udało się ustalić, co stało się z Ewą, jednak funkcjonariusze podejrzewają, że jej zaginięcie może mieć związek z podejrzanym autem na obcych numerach rejestracyjnych, które tego dnia jeździło po Karlinie. Portal zaginieni.pl podaje, że wielu sąsiadów Wołyńskich podejrzewało, iż Ewa mogła paść ofiarą gangu pedofilów. Choć tych przypuszczeń nie udało się nigdy potwierdzić, policja nie wykluczyła tej hipotezy. Nie udało się także ustalić, kim dokładnie była dziewczynka, z którą mama widziała swoją córkę po raz ostatni. Rodzina Ewy Wołyńskiej do dziś marzy o jakiejkolwiek nowej informacji na jej temat. Jak na razie nie widać jednak żadnych przesłanek, aby sprawa miała się rozwiązać w najbliższym czasie.