Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych
Ela była dobrze znana w Błogoszowie. Jak to na wsiach bywa, mieszkańcy sporo wiedzą o swoich sąsiadach, nie było więc tajemnicą, że dziewczyna była osobą z niepełnosprawnością intelektualną. Nikt jej z tego powodu we wsi nie obrażał ani nie komentował jej nietypowych zachowań. Rodzice Eli byli dla niej ogromnym wsparciem. Bardzo kochali swoją córkę.
Mama Eli nie pozwalała jej raczej na samodzielne przechadzki. Z tego powodu 38-letnia kobieta nie miała zbyt wielu rozrywek. Z podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe" dowiadujemy się, że kochała muzykę, jednak nie miała okazji, aby tańczyć i śpiewać. Nic więc dziwnego, że feralnego dnia to właśnie głośna dyskoteka wywabiła Elę z domu. Pani Teresa, matka Eli, wspominała w wywiadach oraz podczas śledztwa, że ostatni raz widziała córkę podczas dojenia krów. Kobieta poprosiła ją wtedy, aby poszła do domu i położyła się spać. Było już późno. Dopiero około północy pani Teresa zorientowała się, że Eli nie ma w jej pokoju. Wówczas rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania, których finał okazał się tragiczny.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Muzyka dobiegająca z dyskoteki sprawiła, że Ela podjęła decyzję o wyjściu z domu. Ostatnie osoby, które ją widziały, zeznały później, że 38-latka nie weszła do remizy, w której odbywała się impreza. Zamiast tego stała przy płocie, kołysząc się w rytm muzyki. Nikt się jednak temu specjalnie nie dziwił. Ela była dość nieśmiała i lękliwa. Zwykle obawiała się tłumów, a tym bardziej obcych.
Z późniejszych ustaleń policji wynika, że na drodze Eli stanął Maciej S. Sąsiad, który mieszkał zaledwie 300 metrów od niej, nie miał dobrych zamiarów. Na początku zmusił kobietę do wypicia alkoholu. Tygodnik "Przegląd" podaje, że Ela nie piła wcześniej żadnych napojów wyskokowych. Nie była do tego także zbyt chętna. Następnie Maciej próbował zgwałcić bezbronną kobietę. Kiedy Ela próbowała się bronić, mężczyzna bez wahania zaczął wymierzać jej ciosy. Portal NaTemat.pl pisze, że robił to najprawdopodobniej za pomocą pięści lub nawet kija. Późniejsza sekcja zwłok wykazała, że był przy tym bezlitosny. Ela miała liczne obrażenia - złamania kości twarzoczaszki oraz krew, która dostała się do płuc ofiary, sprawiły, że umierała w ogromnych męczarniach.
Ciało Eli znaleziono po dwóch dniach poszukiwań. Ciotka zmarłej zauważyła zwłoki na swoim polu. Zrozpaczona matka kobiety postanowiła zebrać ubrania Eli i zanieść na strych. Od tej pory dość często tam przesiadywała, modląc się i płacząc. W tym miejscu przysięgłą córce, że odnajdzie jej mordercę. Na to trzeba było jednak bardzo długo czekać.
Policja dość szybko znalazła pierwsze poszlaki. Portal zaginieniprzedlaty.com pisze, że ważnym dowodem w sprawie były zapałki oraz szklanka, które znaleziono przy ofierze. Jeden ze świadków zeznał później, że pożyczał Maciejowi zapałki z napisem "Czechowickie". Co więcej, osoba pracująca w bufecie poinformowała, że S. wziął szklankę, której nigdy nie oddał. Opis wspomnianych przedmiotów zgadzał się z tymi, które znaleziono przy ofierze. Mimo to prokuratura stwierdziła, że takie dowody nie są wystarczające, aby obciążyć Macieja. Co ciekawe, z przedmiotów nie zebrano odcisków palców, a odlewy odcisków butów z pola, na którym znaleziono ciało Eli, zebrano dopiero po pięciu dniach.
W trakcie śledztwa Maciej wielokrotnie przejeżdżał obok miejsca zbrodni. Tak jakby sprawdzał, jakie postępy robią policjanci. Co więcej, mężczyzna postanowił "zabawić się" ze śledczymi. Na początku śledztwa komendę w Jędrzejowie zadzwoniła anonimowa osoba.
Elkę zabił Mariusz K.
- powiedziała do słuchawki, po czym się rozłączyła.
Według późniejszych badań fonoskopijnych informatorem okazał się Maciej S. To jednak nie był koniec gierek mężczyzny. W późniejszym okresie na płocie domu rodziny zmarłej została powieszona kartka.
Ja zabiłem Elkę – Sylwe
- informował napis. Policja dołączyła kartkę do materiału dowodowego, a grafolodzy wykazali, że autorem mógł być Maciej. Mimo wielu dowodów oraz zeznań świadków S. unikał odpowiedzialności.
Prokurator prowadzący sprawę umarzał sprawę aż cztery razy. Wiele osób zadawało sobie pytania o badania DNA. Matka Eli wspominała, że krew z ubrań zbadano dopiero po pięciu latach od znalezienia ciała.
Prokurator nie wiedział, że można badać starą, zaschniętą krew. Tylko dzięki naszemu adwokatowi i sędziemu z Kielc sprawa ruszyła
- informowała pani Teresa w rozmowie z "Przeglądem".
Warto jednak wspomnieć, że w okresie, w którym wydarzyła się ta tragedia, badania DNA dopiero raczkowały. Z tego powodu na badania krwi, którą zachowano na ubraniach ofiary, trzeba było poczekać kilka lat. Ich wynik pozwolił na aresztowanie Macieja S. Mimo wszystkich zebranych dowodów, mężczyzna pozostawał nieugięty. Wciąż zarzekał się, że to nie on zamordował Elę. Sąd wydał jednak wyrok skazujący. Od pewnego czasu mężczyzna znów jest na wolności i wciąż mieszka w odległości zaledwie 300 metrów od domu swojej ofiary.