20-latki zniknęły bez śladu. Plotka pomogła odkryć tragiczną prawdę. "Całe zło przez wódkę się stało"

Zaginięcie Hani i Iwony w 1993 roku wstrząsnęło nie tylko ich najbliższymi, ale i całą Polską. W poszukiwania 20-latek było zaangażowanych ponad 200 osób, ale dziewczyn nie odnaleziono. Prawda wyszła na jaw niemal rok później przez plotkę.

Hania pochodziła z Poznania, a Iwona z Lęborka. Dziewczyny poznały się w studium pielęgniarskim i szybko okazało się, że podzielają wspólną pasję, którą była jazda konna. Hania miała już w niej doświadczenie, gdyż często wyjeżdżała do stadniny w Zwierzyńcu. Tam za pomoc przy koniach właściciele pozwalali jej jeździć na nich za darmo. Iwona również chciała w końcu spróbować swoich sił, więc 20-latki 12 marca 1993 roku wybrały się we wspólną podróż do wioski położonej w Puszczy Noteckiej. 

Zobacz wideo Najgłośniejsze zaginięcia w Polsce. Nie wszystkie zostały wyjaśnione, nie wszystkich sprawców ukarano

Zawsze nocowały w tym samym miejscu. Po weekendzie jednak nie wróciły do Poznania 

Zwierzyniec to niewielka wieś, w której jedyną osobą oferującą nocleg był Marian S. Tam też właśnie za każdym razem zatrzymywała się Hania. 12 marca przyjechała razem z Iwoną do mieszkania 23-latka. Miały tam zostać na weekend. W niedzielę dziewczyny nie wróciły jednak do domu. Początkowo nie wzbudziło to podejrzeń rodziców, bo pomyśleli, że może spóźniły się na autobus. Gdy następnego dnia nie pojawiły się na zajęciach, postanowili pojechać do Mariana S. Usłyszeli, że pokłócili się z dziewczynami, po czym wyszły one z domu. Wówczas ślad po nich przepadł. Rodzice 20-latek niezwłocznie zgłosili ich zaginięcie policji. 

Rozpoczęło się śledztwo. O tej sprawie powstał nawet odcinek Magazynu Kryminalnego 997

Funkcjonariusze przesłuchali Mariana S., który potwierdził swoją wersję przedstawioną rodzicom dziewczyn. Wyznał, że w sobotni wieczór przyszedł do niego brat Józef, wujek Henryk i kolega Piotr. Mężczyźni pili alkohol i w pewnym momencie dołączyły do nich Iwona i Hania. Około 22:00 mieli wdać się w kłótnię, po której kazał im wynieść się z domu. 

Policja przyjęła zatem, że 20-latki mogły się zgubić na ponad 100 km obszarze Puszczy. Ich podejrzenia wzbudził jednak błąkający się po wsi pies Hani. Niemal 200 osób przeszukiwało teren - policjanci, wojsko, leśnicy, płetwonurkowie, znajomi i rodzina. Żadnych śladów nie znaleziono, a więc Komendant Wojewódzki Policji w Gorzowie wyznaczył 200 mln nagrody (ok. 20 tys. zł dzisiaj) za pomoc w rozwiązaniu sprawy. Rodzice Iwony postanowili dorzucić 10 mln zł. 

Zaczęły pojawiać się pierwsze tropy. Wkrótce policja odkryła nowy ślad 

Tuż po ogłoszeniu nagrody policja zaczęła otrzymywać informacje, ale żadna z nich nie przyczyniła się rozwiązania sprawy. Ktoś przyznał, że widział Hanię i Iwonę na lotnisku, gdzie miały wsiąść do samolotu zmierzającego do Frankfurtu. Było to jednak niemożliwe, gdyż ich paszporty zostały w domu. Później funkcjonariusze otrzymali list, że 20-latki są zdrowe i niedługo się odezwą, ale po wykonaniu badania grafologicznego, okazało się, że nie jest to ich pismo. 

Policja zaczęła podejrzewać Mariana S., ale jego wersję potwierdzały aż trzy osoby. Mimo to przyszli ponownie go przesłuchać do jego domu. Wtedy zauważyli na podłodze, przy kominku i na pościeli ślady krwi. Ściany pokrywały plamy tłuszczu, a w pokoju znajdowała się torba jednej z dziewczyn. 23-latek stwierdził, że jest to krew zwierzęca. Zabijał bowiem w domu kury i kaczki, z których następnie przyrządzał rosół. Torba została zaś zostawiona zapewne w pośpiechu. W grudniu 1993 roku śledztwo z braku dowodów zostało umorzone. 

Prokuratura wznowiła śledztwo. W rozwiązaniu zagadki pomogła plotka

Po wniesieniu zażalenia przez rodziców, sprawę przejęła Prokuratura Wojewódzka w Gorzowie. Śledztwo zostało wznowione, gdy badania wykazały, że w próbkach krwi z domu 23-latka, znajdowała się ludzka krew. Mężczyźni podtrzymywali jednak swoją wersję zdarzeń, więc prowadzący sprawę prokurator Wiesław Wróblewski zdecydował się na nadzwyczajne środki. Policja rozpuściła w Zwierzyńcu plotkę, że znają już sprawców morderstwa 20-latek i wkrótce ich aresztują. Wtedy doszło do przełomu. 

Wujek Mariana, Henryk, poprosił sąsiada o alibi w razie ewentualnego przesłuchania. Mężczyzna zgłosił to na policję, która zatrzymała 42-latka za składanie fałszywych zeznań. Henryk podczas przesłuchania miał zeznać, że "całe zło przez wódkę się stało", a Marian uderzył Iwonę, gdy ta użyła w stosunku do 23-latka gazu pieprzowego. 

Marian został zatrzymany. Stale zmieniał zeznania, ale przez to, że poddał się badaniu wariografem, ostatecznie policji udało się ustalić, co zaszło w nocy z 13 na 14 marca 1993 roku. Dziewczyny rzeczywiście przyłączyły się do zakrapianej imprezy w domu Mariana. Hania wyszła w pewnym momencie na zewnątrz z psem, a wtedy 23-latek zaczął przystawiać się do Iwony. Ta wyciągnęła gaz pieprzowy. Pijany Marian uderzył ją z taką siłą, że Iwona się przewróciła. Upadła, uderzając głową w kant kominka, a z ust zaczęła jej lecieć krew. Dziewczyna zmarła, a Marian z bratem Józefem przenieśli jej ciało do pokoju obok. Zaciągnęli też do niego Hanię, która po chwili wróciła do środka. Mimo że Henryk i Piotr słyszeli jej krzyki, to nie zareagowali.

Później mężczyźni wrócili do swoich domów, a Marian postanowił spalić ciała 20-latek w kominku. Dlatego na ścianach znajdował się tłuszcz. Popiół porozrzucał na polu, a kości wrzucił do pobliskiego stawu i rowu melioracyjnego. Podczas procesu chciał chronić brata, więc całą winę wziął na siebie. Wyrok zapadł w 1996 roku. Marian S. został skazany na 25 lat więzienia, jego brat Józef na 15, wujek Henryk 3, a kolega Piotr półtora roku. 

Zobacz też: "Niech tylko powie, gdzie jest ciało". Policjant skazany za zabicie żony. Wpadł przez kopertę

Więcej o: