Nastoletni Robert Warecki, który w latach 90. mieszkał na warszawskiej Ochocie, znalazł sposób na "łatwy" zarobek. Stwierdził, że najlepszym sposobem na zdobycie pieniędzy będą kradzieże i włamania. "Gazeta Policyjna" podaje, że początkowo dopuszczał się jedynie drobnych przestępstw. Skupiał się na kioskach, potem włamywał się do mieszkań. Z czasem rozsmakował się w takim życiu i postanowił, że będzie okradać emerytki. Za cel obierał sobie samotne kobiety.
Robert zdawał sobie sprawę, że jego atutem jest uroda, dzięki której sprawia wrażenie niewiniątka. Na osiedlu uchodził raczej za sympatycznego chłopca. Z tego powodu okradanie starszych, samotnych kobiet było dla niego bardzo proste. Często oferował im pomoc we wniesieniu zakupów, a wdzięczne mieszkanki Ochoty zapraszały go w podzięce na herbatę i ciasto. Kiedy tylko wyszły z pomieszczenia, w którym siedział chłopak, ten natychmiast przeszukiwał meble, w których mogły kryć się kosztowności. Niektóre z seniorek przyłapały go na kradzieży. Gdy tak się działo, Robert rzucał się na nie, podduszał, rzucał nimi o podłogę lub uderzał w głowę. Nie trzeba było długo czekać, by po 16-latka przyszła policja. W ten sposób Robert trafił do zakładu poprawczego. Nie spędził w nim jednak zbyt wiele czasu, a kara nie wywarła na nim wielkiego wrażenia.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Kiedy Robert opuścił zakład poprawczy, szybko wrócił do poprzedniego zajęcia. Niedługo później policja otrzymała dwa zgłoszenia dotyczące morderstw starszych kobiet. Początkowo nie powiązano tych zdarzeń z Robertem. Kiedy jednak śledczy ustalili, że ofiary zostały zamordowane we własnych mieszkaniach, a w dodatku nie ma żadnych śladów włamania, szybko połączyli fakty. Wszystko wskazywało na to, że "wampir z Ochoty" posunął się o krok dalej i zamordował seniorki, kiedy te nakryły go na kradzieży. Za Robertem wystawiono list gończy, ale nie przyniósł on żadnych rezultatów.
Mimo to Robert wpadł. Pewnego dnia na komendę na Żoliborzu zadzwoniła kobieta, która zgłosiła policjantom, że przed chwilą została napadnięta we własnym mieszkaniu. Gdy przedstawiła opis przebiegu zdarzenia, dla policjantów było jasne, że w sprawie tej mógł maczać palce Robert.
Kobieta opowiedziała, że młody chłopak zaoferował jej pomoc we wniesieniu zakupów. Gdy nastolatek wywiązał się z tego zadania, ta z wdzięczności zaprosiła go na herbatę. Kiedy jednak właścicielka mieszkania wyszła do kuchni, sprawca natychmiast zaczął przeszukiwać jej szuflady. Kobieta nakryła go na tym działaniu. Wtedy chłopak rzucił się na nią i zaczął ją dusić. Przez okno zobaczył jednak radiowóz. Co prawda funkcjonariusze przyjechali w zupełnie innej sprawie, ale dzięki temu skutecznie wystraszyli Roberta. Dzięki temu kobieta przeżyła. Odkąd ustalono, że "wampir z Ochoty" pojawia się na Żoliborzu, było już znacznie łatwiej go odnaleźć.
Gdy stało się jasne, że Robert atakuje mieszkanki kolejnej dzielnicy, policja uruchomiła sieć informatorów. Okazało się, że 17-latek przebywa w mieszkaniu kuzyna swojego kolegi. Mężczyzna miał 39 lat i starał się zrobić wszystko, aby nie wpuścić policjantów do swojego domu. Kiedy jednak funkcjonariuszom udało się wejść, okazało się, że Robert śpi w jednym z pokoi.
No, no, gratuluję wam sukcesu!
- powiedział nastolatek, kiedy zobaczył policjantów.
Chłopak był bardzo pewny siebie. Obok jego łóżka leżała gazeta z jego wizerunkiem. Przed aresztowaniem zdążył złożyć na niej jeszcze autograf. Okazało się, że pewność siebie Roberta wynikała z jego niewiedzy. Nastolatkowi wydawało się, że co najwyżej znów trafi do poprawczaka, bo wciąż jest nieletni. Sąd zdecydował się jednak sądzić go jak dorosłego. Za ciężkie przestępstwa nawet nieletni może mieć taki proces. Ostatecznie Roberta Wareckiego skazano na 25 lat pozbawienia wolności. Co więcej, sąd zdecydował o ujawnieniu jego imienia i nazwiska oraz wizerunku. Miała być to przestroga, że nawet niewinnie wyglądający nastolatek może okazać się potworem w ludzkiej skórze.