Gdy w ich sprawie zapadł wyrok, protestowali Szymborska i Kuroń. Historia zamachu braci Kowalczyków

- Wymierzona kara przekroczyła wszelkie granice - powiedział Henryk Wujec o wyroku, który usłyszał Jerzy Kowalczyk. Sąd skazał go na karę śmierci za zdetonowanie bomby w 1971 roku w auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Wybuch miał nastąpić w czasie Święta Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa, ale wypalił o dobę za wcześnie.

O sprawie zrobiło się tak głośno, że jej badaniem zajął się sam dyrektor Biura Śledczego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Tadeusz Kwiatkowski. Do wybuchu doszło 20 minut przed godziną 1 w nocy z 5 na 6 października 1971 roku. W wyniku eksplozji zawalił się dach auli WSP w Opolu. Niektóre źródła podają, że straty oszacowano na 4 mln zł. Dopiero rok później udało się znaleźć sprawcę. A właściwie sprawców, bo Jerzy Kowalczyk nie działał sam. W planach przeprowadzenia zamachu bombowego pomagał mu jego starszy brat, Ryszard. 

Zobacz wideo Jak wyglądało życie opozycjonisty w czasie stanu wojennego? Pytamy Zbigniewa Janasa

Czas między wybuchem w październiku 1971 roku a przeprowadzeniem procesu był niezwykle intensywny dla funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Wiadomo było, że sala nie wyleciała w powietrze przez przypadek. Można powiedzieć, że wybuch w nocy był "niewypałem", bo plan zakładał zdetonowanie bomby w trakcie dnia, gdy aula WSP będzie wypełniona ludźmi zajmującymi wysokie stanowiska. Zdaniem braci Kowalczyków była to "manifestacja antyustrojowa". I zarazem jedyny sposób, by ze swoim przekazem trafić do całego społeczeństwa.

Dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych znalezienie sprawców zamachu było priorytetem. Rozwój wydarzeń monitorowano z Warszawy. Z początku trudno było cokolwiek ustalić, bo znajdywano głównie poszlaki. Brakowało konkretu. W Opolu zaczęły się szerzyć plotki z silnym podtekstem antyniemieckim. Za zamach mieli być odpowiedzialni członkowie mniejszości, którym odmówiono wyjazdu do Republiki Federalnej Niemiec (RFN). Wytypowano 80 osób, mówiono też o przedstawicielach tzw. hitlerowskiego podziemia.

Aby znaleźć sprawcę – lub sprawców – funkcjonariusze SB przesłuchali aż 600 osób, w tym studentów WSP i jej pracowników. Swego rodzaju przełomem było znalezienie w auli drutu, który - jak potem stwierdzono - służył do zdalnej detonacji bomby. Ten ciągnął się z auli do Katedry Fizyki, a tam wykładali bracia Kowalczykowie. To naprowadziło funkcjonariuszy na pewien trop i tak zaczęły się ich wizyty u braci Jerzego i Ryszarda. Niektóre źródła podają, że było ich w sumie 200.

Bracia Kowalczykowie zdradzeni przez kobietę. Kim była "Kasia"?

To był początek końca sprawy zamachu na władze PRL-u. Jerzy i Ryszard Kowalczykowie zwrócili na siebie uwagę SB nie tylko drucikiem, ale także rozmowami, które przeprowadzili przed 6 października 1971 roku. Chodzi szczególnie o dyskusje z Bronisławem Owsianko – pracownikiem WSP, a wcześniej porucznikiem Ludowego Wojska Polskiego. Jerzy spędzał z Bronisławem dużo czasu, a że obaj znali się na wielu mechanizmach, to debatowali na ten temat. Wtedy właśnie Kowalczyk miał zainteresować się materiałami wybuchowymi, wykrywaczami metalu i bronią, które chciał zdobywać przy pomocy kolegi. Jerzy Kowalczyk opowiadał o tym wszystkim, nie mając świadomości, że Owsianko współpracuje z SB.

Losu braci Kowalczyków nie przypieczętował jednak Owsianko. Jak czytamy w Onecie, zrobiła to Katarzyna Łacheta, ps. "Kasia". Mieszkała we Wrocławiu, miała 22 lata i była z wykształcenia kosmetyczką-manikiurzystką. Gdy Kowalczykowie stali się głównymi podejrzanymi, SB zorganizowała spotkanie, w trakcie którego podstawiono "Kasię". Tak zaczęła się relacja tajnej współpracowniczki z Jerzym Kowalczykiem. W domach jego i Ryszarda założono podsłuchy. Z czasem Jerzy mówił "Kasi" coraz więcej. Jak twierdzą różne źródła, nigdy nie powiedział wprost, że to on przeprowadził zamach, czy że się do niego przymierza, jednakże miał wspomnieć o tym, gdzie była podłożona bomba i jak ją zdetonowano.

Nacisk ze strony Warszawy, ustalenia TW "Kasi" i zgromadzony materiał dowodowy (w tym rozmowy z podsłuchów) sprawiły, że braci Kowalczyków ogłoszono terrorystami. W lutym 1972 r. aresztowano ich obu i jeszcze kilka innych osób. Tu pojawił się kolejny problem, bo śledczy SB nie znaleźli niczego, co mogłoby definitywnie obciążyć Kowalczyków.

Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Tomasz Tarka wyjaśnił w "Rzeczpospolitej", jak Jerzy Kowalczyk przeprowadził całą operację. Zaczął latem 1970 roku. Wielokrotnie podróżował z Opola do Rząśnika, gdzie za pomocą wykrywacza metalu szukał bomb z II wojny światowej. Rozbrajał je przy użyciu ręcznej wiertarki i młotka. Trotyl zsypywał do worków, te ukrywał nieopodal stacji kolejowej, a potem przewoził do Opola. Następnie przetapiał trotyl w pralni swojego bloku. Formował go w kostki, a później umieszczał w kanale ogrzewania pod aulą WSP.

Dlaczego bracia zorganizowali zamach na przedstawicieli Służby Bezpieczeństwa? Należałoby się cofnąć do wydarzeń z grudnia 1970 roku. Wówczas doszło do strajków na Wybrzeżu. Zaczęli pracownicy Stoczni Gdańskiej, w następnych dniach przyłączyli się również pracownicy z Gdyni, Szczecina, Białegostoku, Nysy, Warszawy, Oświęcimia i Wrocławia. Władza zdecydowała się tłumić strajki w brutalny sposób. Jedną z osób, która wydała polecenie strzelania do nich z ostrej amunicji, był ppłk Julian Urantówka. On i wielu innych funkcjonariuszy miało być obecnych właśnie 7 października 1971 roku w auli WSP w Opolu.

W styczniu 1971 roku Prokuratura Wojewódzka w Szczecinie poinformowała, że w dniach 17-18 grudnia 1970 roku zginęło 16 osób. Niektóre źródła piszą, że w sumie w trakcie strajków śmierć poniosło około 40 osób, a ponad tysiąc zostało rannych.

Informacja o ofiarach pacyfikacji demonstracji w Szczecinie, za które odpowiadał bezpośrednio lokalny szef MO podpułkownik Julian UrantówkaInformacja o ofiarach pacyfikacji demonstracji w Szczecinie, za które odpowiadał bezpośrednio lokalny szef MO podpułkownik Julian Urantówka Fot. domena publiczna

Gdy skazano Kowalczyków, wybuchły protesty. Manifestowali m.in. Szymborska i Kuroń

W końcu udało się przeprowadzić proces. Blisko rok od zamachu Jerzy i Ryszard Kowalczykowie zostali oskarżeni przez Sąd Wojewódzki w Opolu. Ten pierwszy usłyszał zarzut wysadzenia auli WSP oraz wzięcia udziału w podpaleniu budowli we wsi Rząśnik. Przyznał się do winy, ale wytłumaczył, że była to "manifestacja antyustrojowa". Ryszarda oskarżono o pomoc w przygotowaniu zamachu.

Na kolejnej rozprawie, 8 września 1972 roku, zapadły wyroki skazujące: Jerzego na śmierć, a Ryszarda na 25 lat więzienia. Składano apelację, ale w kolejnych instancjach podtrzymano wyroki. – Wymierzona przez sąd kara przekroczyła wszelkie granice – powiedział Henryk Wujec, dawny opozycjonista i współpracownik KOR w rozmowie z "Rzeczpospolitą". I nie był jedyny.

Wyroki skazujące sprawiły, że w latach 80. wybuchły protesty. - Włączyli się do nich Wisława Szymborska, Jacek Kuroń i wiele innych osób – kontynuował Wujec. W całym kraju prowadzona była akcja "Uwolnić braci Kowalczyków". Tysiące obywateli wyszło na ulice i osiągnęli swój cel. Ryszard Kowalczyk został zwolniony z więzienia w 1983 roku, a Jerzy dwa lata później. Starszy wrócił w rodzinne strony, a młodszy został w Opolu.

Ryszard Kowalczyk z zatartym wyrokiem. "Patrzę na to jako fizyk"

Z czasem zupełnie inaczej spojrzano na sprawę Jerzego i Ryszarda Kowalczyków. W 1991 roku Lech Wałęsa – ówczesny prezydent RP – zatarł skazanie Ryszarda. W praktyce oznaczało to, że w jego historii nie widniała informacja o więzieniu.

W 2010 roku odsłonięto przy Pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku tablicę upamiętniającą braci Kowalczyków.

Ja na to patrzę jako fizyk, że jakiś układ może zmienić swój stan tylko wtedy, jeżeli z zewnątrz działamy jakąś siłą. Jeżeli działania cząstkowe się sumują i zmierzają w jednym kierunku, mogą doprowadzić do zmiany

– powiedział wówczas Ryszard.

Podobna tablica pojawiła się również w 2016 roku w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim. Bracia zostali także odznaczeni prezydenckimi Krzyżami Kawalerskimi Orderu Odrodzenia Polski. 

Bracia Kowalczykowie – kim byli? Czym zajmowali się przed październikiem 1971 roku?

Nieznana jest dokładna przeszłość braci Kowalczyków. Wiadomo, że pochodzili z okolic Warszawy, dokładnie z wsi Rząśnik (nieopodal Wyszkowa). Starszy – Ryszard – urodził się w 1937 roku, a młodszy prawdopodobnie pięć lat później. Wiele dokumentów z ich przeszłości zostało zajętych przez Służbę Bezpieczeństwa.

Ryszard Kowalczyk chciał studiować w Warszawie. Nie dostał się, bo nie było miejsc i jak twierdzi Sławomir Koper w książce "Polscy terroryści i zamachowcy", przeniósł się na inną uczelnię z powodu problemów dyscyplinarnych. Tak trafił na Wydział Fizyki WSP w Opolu. W 1971 roku obronił doktorat i został adiunktem. Zmarł w październiku 2017 roku.

Jerzemu Kowalczykowi nauka szła nieco bardziej opornie. Powtarzał klasę w podstawówce. Twierdził później, że to z powodów politycznych. W 1961 roku został skazany za kłusownictwo. Według dokumentacji SB był mało pracowitym obywatelem, o trudnym, upartym usposobieniu.

Więcej o: