Powstanie Warszawskie zaczęło się 1 sierpnia 1944 roku. Dziś opisujemy je jako największą akcję militarną Armii Krajowej. Miało na celu wyzwolić stolicę z rąk wojsk niemieckich jeszcze przed wejściem Armii Czerwonej. Powstańcy walczyli przez 63 dni, ale w tym czasie wojsko ZSRR nie przekroczyło granic miasta nawet o centymetr.
Niemcy zaś mieli nad Polakami przewagę liczebną oraz zbrojeniową. Powstanie pochłonęło wiele ofiar. Wśród nich znaleźli się żołnierze i ludność cywilna. Adolf Hitler miał jeden plan: chciał, aby zginęli wszyscy mieszkańcy stolicy Polski. Według powojennych ocen Warszawa była zniszczona w 75 procentach.
Czas powstania to okres zdecydowanej ofensywy 36. Dywizji Grenadierów SS Dirlewanger. Niektórzy słyszeli o niej dużo wcześniej. A mieszkańcy Woli doświadczyli jej bestialstwa między już w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku.
"Napadali na szpitale i mordowali pacjentów na łóżkach, niekiedy przy użyciu miotaczy płomieni. Pielęgniarki i zakonnice spotkał, jeśli to możliwe, jeszcze gorszy los: były chłostane, grupowo gwałcone i wieszane nago"
- relacjonuje Jesus Hernandez w swojej książce "Nazistowskie bestie. Kaci SS". Autor wielokrotnie podkreślał, że nikt, kto trafił na grupę dirlewangerowców, nie mógł czuć się bezpiecznie.
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Dirlewangerowcy są grupą w dużej mierze odpowiedzialną za skalę zabójstw podczas rzezi Woli. Według szacunków między 5 a 12 sierpnia zginęło 65 tysięcy osób. Większość to ofiary wspomnianej dywizji. Dla porównania w szacuje się, że w całym powstaniu zginęło około 200 tys. osób. Skala tragedii jednej warszawskiej dzielnicy jest więc ogromna.
36. Dywizja miała wyjątkowo brutalny sposób działania. Z wielu źródeł można wywnioskować, że częstym sposobem odebrania życia było palenie ofiar. Hernandez opisywał w swojej książce, że to samo spotkało jeńców podczas rzezi Woli. Dirlewangerowcy nie robili wyjątków. Nawet dla dzieci, które przebijali bagnetami lub wyrzucali na ulice. Nie potrafili szanować nawet siebie nawzajem.
"Żądza łupienia dirlewangerowców była tak wielka, że jednym cięciem odcinali palce, na których dostrzegli pierścionki, by nie tracić czasu, bagnetami wydłubywali złote zęby, a podczas plądrowania z chciwości zabijali się nawzajem"
- pisał Hernandez.
"Kiedy szturmowaliśmy jakąś piwnicę, w której schronili się cywile, gwałcili kobiety. Często kilku tę samą, robili to szybko, nie wypuszczając z rąk broni" - mówił Mathias Schenk, Belg należący do oddziału cytowany przez portal WielkaHistoria.pl. W pamięć szczególnie zapadła mu jedna kobieta, którą tuż po gwałcie rozcięto bagnetem od brzucha po szyję.
Polska nie była jedynym krajem, do którego w czasie II WŚ trafił oddział Dirlewangera. Niemcy wysłali go też na Białoruś, gdzie jednostka miała wyłapywać cywilów, a następnie unicestwiać ich. Robiono to w bardzo popularny dla nich sposób. Mieszkańcy, którym nie udało się uciec z danego miejsca, byli wysyłani do jednego budynku (stodoła). Następnie podpalano go, a każdego, kto próbował uciec, rozstrzeliwano.
Jeden cywilny reporter wysłany na front przez Niemców opisał historię partyzantów, których spalono żywcem, a następnie rzucono wygłodniałym świniom. Jeden z oficerów nazistowskiej armii opisywał z kolei historię niewielkiej wsi na Białorusi. Niemieckie oddziały złapały niemal wszystkich mieszkańców. Przetrzymywano ich w stodole. Gdy Dirlewanger pojawił się na miejscu, wydał rozkaz zabicia wszystkich. Aby mieć pewność, że nikt nie wyjdzie z tego żywo, na koniec rozkazał zrzucić na ciała słomę i podpalić ją, uniemożliwiając ucieczkę tym, którzy mogli przeżyć. Znów najbrutalniej opisywane są zabójstwa kobiet. Ten sam oficer przypomniał tragiczną historię ośmiu kobiet. Ich zwłoki znalazł nad ranem niedaleko obozu.
Dirlewangerowcy: kim byli?
Nazwa 36. Dywizji Grenadierów SS Dirlewanger wzięła się od nazwiska SS-Oberfuehrera Oskara Dirlewangera. Grupę utworzono, aby rozbrajała organizacje partyzanckie. Wylicza się, że przeprowadzili 50 operacji antypartyzanckich. Tworzyli ją więźniowie, zbrodniarze, recydywiści. Osoby, które trafiały do więzień za najgorsze przestępstwa. Z czasem trafiali do niej także Rosjanie i Ukraińcy, którzy opowiadali się za SS. Christian Ingrao, autor pozycji "Czarni myśliwi: oddział Dirlewangera" pisał, że w wyniku ich działań śmierć poniosło od 60 do 120 tysięcy ludzi. To w większości cywile.
Zdjęcie z Powstania Warszawskiego wykonane przez Niemców. Dirlewangerowcy (przypuszczalnie) w witrynie kamienicy Focha 9 Bundesarchiv, Bild 183-R97906 / Schremmer / CC-BY-SA 3.0
Złą sławą okryły się także zasady panujące wewnątrz oddziały. Wyżsi stanowiskiem żołnierze, mogli bić tych z niższego szczebla. Choć jak określał ich SS-Brigadefuehrer Ernst Rode, "była to raczej gromada świń aniżeli żołnierze".
Trudno żądać moralności po oddziale, którym dowodzi zbrodniarz. Oskar Dirlewanger urodził się we wrześniu 1895 roku. Już przed wybuchem II wojny światowej było o nim głośno w niemieckim wojsku. Dirlewanger często obcował z młodymi kobietami i dziewczynkami. W 1934 roku dowiedziono, że kilkukrotnie zgwałcił 13-latkę, członkinię żeńskiej sekcji młodzieżowej Hitlerjugend. Nie była ona jego jedyną ofiarą. Między innymi z tego powodu zesłano go do więzienia.
Gdy wyszedł zza krat, wysłano go do Hiszpanii. Dirlewanger był odpowiedzialny za szkolenie żołnierzy Legionu Condor. Jednostka była przygotowana do pomocy oddziałom generała Franco podczas wojny domowej. Po kilku latach wrócił do Niemiec i za swoją wzorową postawę został odznaczony przez przełożonych.
Dirlewangera złapano w 1945 roku. Osadzono go w Altshausen, w Badenii-Wirtembergii. Niektóre źródła podają, że pilnowali go tam polscy żołnierze. A gdy dowiedzieli się, kim jest Dirlewanger, mieli pobić go na śmierć. Inne zaś, że byli to żołnierze francuscy polskiego pochodzenia. Przyczyna jego śmierci do dziś pozostaje niewyjaśniona. Datuje się ją na 7 czerwca 1945 r.