Ciało Henryka Ś. znalazła kobieta, która przyszła do jego antykwariatu, żeby coś sprzedać. Zauważyła, że mężczyzna siedzi za ladą w nienaturalnej pozycji. Gdy podeszła bliżej, zrozumiała, że Ś. jest ranny. Wezwała pogotowie, ale na ratunek było już za późno.
Na miejsce przyjechała policja. Funkcjonariusze ustalili, że ktoś oddał do antykwariusza sześć strzałów z dwóch rodzajów broni - pistoletu gazowego przerobionego na broń palną oraz nietypowego pistoletu do gwoździ. Dziwne naboje, których użył sprawca, zostały wykonane na tokarce.
Siła rażenia była bardzo duża, ponieważ te pociski powbijały się do ściany, przechodząc przez ciało denata. Tak mocno, że nie można było tego nawet wyciągnąć
- powiedział w programie "Interwencja" jeden z policjantów, który pracował przy tej sprawie.
Początkowo podejrzewano, że sprawca mógł mieć motyw rabunkowy, ale dowody na to nie wskazywały. Z antykwariatu zniknęły tylko dwie monety warte łącznie około 200 zł oraz notes Henryka Ś. Zabójca nie zabrał ani pieniędzy zwiniętych w rulon, które zamordowany miał w kieszeni, ani też złotego zegarka, który tego dnia nosił.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Czas mijał, a policjanci wciąż byli w punkcie wyjścia. Nie ustalili, kto mógł być sprawcą ani dlaczego zabił antykwariusza. Mundurowi poprosili o pomoc telewizję. W programie "997" przedstawiono rekonstrukcję zdarzeń.
Niedługo później na policję zgłosiła się kobieta, która powiedziała, że jej syn widział sprawców zabójstwa. Człowiek ten nie chciał jednak zeznawać, ponieważ się bał. Prokurator prowadzący sprawę, Jarosław Dyko, podjął decyzję o nadaniu mu statusu świadka incognito. Utajnił jego dane personalne oraz wszystkie zeznania, które mogłyby wskazywać na to, kim jest. Świadek ten figuruje w aktach sprawy jako "numer 1".
Mężczyzna zeznał, że po tym, jak doszło do zabójstwa Henryka Ś., widział trzy osoby wychodzące z antykwariatu. Wskazał też, że jedną z nich był 17-letni Radosław K. Śledczy stwierdzili, że drugą osobą, którą widział świadek incognito, z pewnością jest 18-letni Patryk R., dobry kolega Radka. Obaj mieszkali w pobliżu antykwariatu, w którym doszło do tragedii.
Choć na miejscu zbrodni nie znaleziono żadnych dowodów wskazujących na winę Radka i Patryka, w 2002 roku zapadł wyrok skazujący. Sąd Okręgowy w Świdnicy postanowił, że obaj spędzą za kratami 25 kolejnych lat.
Wyrok ten wzbudził liczne kontrowersje. Decyzja sądu nie podobała się m.in. Januszowi Bartkiewiczowi, byłemu naczelnikowi wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Wałbrzychu, którego celem było znalezienie trzeciego sprawcy, o którym mówił świadek incognito. Bartkiewicz był przekonany, że Radek i Patryk są niewinni. "Gazeta Wrocławska" pisze, że sporządził on nawet 46-stronicowy raport, w którym wykazywał błędy w śledztwie i nieścisłości w zeznaniach świadka, które sąd uznał za kluczowe.
Przy tej sprawie straciłem szacunek dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Nikt z policji w Wałbrzychu, mówię to z całą odpowiedzialnością, nie wierzył, że to są sprawcy
- powiedział w rozmowie z dziennikarzami "Interwencji".
Bartkiewicz wskazał m.in., że Patryk R. "był okazywany czterokrotnie". Na pierwszym okazaniu świadek incognito twierdził, że ma jedynie 70-80 proc. pewności, że to właśnie jego widział na miejscu zdarzenia. Policjant uważa, że kolejne okazania tej samej osoby są jawną sugestią i to dlatego świadek mógł upewnić się w przekonaniu, że to właśnie R. był w antykwariacie w dniu zabójstwa. Zwrócił też uwagę na niedorzeczne zeznania świadka.
Jest to ewenement na skalę światową, żeby rozpoznać sprawcę zabójstwa z 17 metrów, bo on w takiej odległości mógł go wtedy widzieć, po charakterystycznym ruchu gałek ocznych. Nie można tego traktować poważnie
- uważa Janusz Bartkiewicz.
Obrońcy nastolatków złożyli apelację, ale sąd drugiej instancji podtrzymał wyrok. Wówczas zdecydowano się na kasację. W 2003 r. Sąd Najwyższy po raz pierwszy uchylił wyrok z powodów formalnych. Sprawa wróciła do Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, ale ten znów utrzymał wyrok skazujący. Złożono więc kolejną kasację, a Sąd Najwyższy po raz drugi skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.
W międzyczasie pojawiły się nowe okoliczności. Janusz Bartkiewicz ustalił, że zamordowany antykwariusz miał związki ze świadkiem przestępczym.
Długo nie mogłem spać przez tę sprawę. Jestem pewny, że ci chłopcy nie są winni zbrodni. To były porachunki mafijne. Żołnierze gangstera o pseudonimie 'Dąbek' dostali zlecenie na antykwariusza. Chodziło o jakieś nierozliczone transakcje
- mówił "Gazecie Wrocławskiej".
Prokuratura Krajowa zwróciła się wówczas do Sądu Najwyższego o przesłuchanie funkcjonariusza. Proces został wznowiony. W 2011 roku sąd zmniejszył karę nałożoną na Radka i Patryka do 15 lat pozbawienia wolności. Wątek mafijny nie był dla wymiaru sprawiedliwości istotny.
Ustalono, wybierając wersję rozstrzygnięcia wszelkich wątpliwości na korzyść tych dwóch oskarżonych, że strzelał ten trzeci i strzelał samodzielnie. Że tych dwóch jedynie asystowało, było obok. To pozwoliło na zmniejszenie kary. [Sąd] uzasadnił to tym, że nie ma dowodów, aby strzelali albo w jakikolwiek sposób podżegali do tego, żeby ten trzeci strzelał
- powiedział adwokat reprezentujący skazanych mecenas Krzysztof Budnik w podkaście Morderstwo (nie)doskonałe.
Adwokat uważa, że wobec jego klientów naruszono przepisy postępowania, dlatego skierował do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu skargę na działanie polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Oni nigdy się nie przyznali. Również w postępowaniu penitencjarnym, gdy sędzia penitencjarny wyraźnie dawał do zrozumienia przy kolejnych wokandach o warunkowe przedterminowe zwolnienie, że 'jeśli się przyznasz, okażesz skruchę, orzeknę warunkowe zwolnienie'. Oni nie chcieli tego zrobić. Mimo że mieli świadomość, wiedzieli, o co chodzi. Mówili mi w ten sposób: 'Panie mecenasie, ja tego nie zrobiłem i po prostu tego nie powiem'. To było dla mnie takie bardzo znamienne
- powiedział mec. Budnik.
Musiało upłynąć dziewięć lat, by Europejski Trybunał Praw Człowiek rozpatrzył sprawę Radka i Patryka.
Trybunał zauważył, że zachowanie anonimowości świadków było motywowane odczuwaną przez nich obawą popartą konkretnymi i obiektywnymi przesłankami, m.in. charakterem zarzucanego skarżącym przestępstwa i deklarowanym przez jednego ze skarżących zamiarem dokonania zemsty na świadkach. ETPC wskazał również na fakt, że sądy krajowe oparły się nie tylko na zeznaniach anonimowych świadków, ale też na całym posiadanym materiale dowodowym
- powiedziała mecenas Oliwia Ciapała, której słowa cytuje "Gazeta Wyborcza".
Z tą argumentacją trudno się nam zgodzić. Faktycznie w śledztwie zgromadzono dużo dowodów, ale na to, kto był mordercą, wskazywał tylko świadek incognito określony numerem 1. Żadnych innych dowodów nie można powiązać z oskarżonymi Patrykiem R. i Radosławem K.
- dodał mec. Budnik.
To nie koniec sprawy, ponieważ adwokaci skazanych mężczyzn postanowili skierować petycję o wniesienie kasacji do Rzecznika Praw Obywatelskich.
O ile w Strasburgu nie miało to znaczenia, o tyle może mieć znaczenie przed sądem krajowym, że ten proces odbył się tak naprawdę dopiero w apelacji we Wrocławiu. To właśnie wtedy zostało przeprowadzonych 90 proc. dowodów, a to oznacza, że oskarżeni zostali pozbawieni faktycznie możliwości apelacji. Przysługiwała im jedynie kasacja, która dawała ograniczone możliwości
- tłumaczyli w rozmowie z "Wyborczą".