18+
Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych

Mam co najmniej 18 lat. Chcę wejść
Nie mam jeszcze 18 lat. Wychodzę

W krakowskim parku znaleźli ciało bez głowy. Sprawców pogrążył duży, czarny guzik

W grudniu 2005 roku dwójka spacerowiczów dokonała makabrycznego odkrycia - w jednym z krakowskich parków odnaleźli zwłoki pozbawione kończyn oraz głowy. Sprawa była niezwykle trudna do rozwiązania, bo nie wiadomo było nawet, kim jest zamordowana kobieta. Kluczowym dowodem okazał się guzik pochodzący z nietypowej kolekcji.

Zwłoki kobiety znaleziono w parku im. Jerzmanowskich w Krakowie. Były one pozbawione kończyn oraz głowy. Świadkowie nie tracili ani chwili i zadzwonili na policję. Sprawa była bardzo trudna, bo problemem okazało się nawet ustalenie tożsamości zmarłej. Technicy kryminalistyki przeprowadzili odpowiednie badania. Jak podaje "Gazeta Policyjna", udało im się zabezpieczyć włókna oraz włosy, a także duży czarny guzik wbity w plecy ofiary.

Zobacz wideo CBŚP zlikwidowało dziesięć agencji towarzyskich

Śledczy skupili się także na odnalezieniu pozostałych części ciała denatki. Mijały miesiące, ale nic nie udało się ustalić. Jak podaje wydawnictwowam.pl, głowę zmarłej znaleziono dopiero 10 lutego 2006 roku. Była porzucona w okolicy ulicy Tynieckiej i fortu Bodzów w Krakowie. Wówczas pojawiła się nadzieja, że śledztwo stanie się łatwiejsze. Policjanci porównali kod genetyczny zmarłej z rejestrem zaginionych, opublikowali także jej portret pamięciowy, ale nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Wydawało się, że nikt nie zna ofiary, nikt też nie zgłosił jej zaginięcia. Funkcjonariusze byli w kropce.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Próbowali ustalić tożsamość ofiary. Archiwum X po raz kolejny przyjrzało się dowodom

Wszystko zmieniło się po dwóch latach, kiedy sprawą zainteresował się krakowski zespół Archiwum X. Doświadczeni policjanci zaczęli po raz kolejny analizować wszystkie zgromadzone dowody. Ponieważ wygląd zwłok zmarłej wskazywał na to, że prowadziła ona wyniszczający tryb życia, założyli, że mogła być związana ze środowiskiem osób w kryzysie bezdomności i sex workerek z okolic Starego Miasta.

Po kilku miesiącach od postawienia tej hipotezy funkcjonariuszom udało się ustalić, że znalezione w 2005 roku zwłoki należały do kobiety o pseudonimie "Krakowianka". Według portalu zaginieniprzedlaty.com była ona w związku ze Zbigniewem N., którego nazywano "Szeryfem z Berzy".

Wiosną 2005 roku żona Zbigniewa N. wyrzuciła go z domu, ponieważ był on wobec niej agresywny. Mężczyzna stracił właściwie cały swój majątek i trafił na ulicę. Tam poznał "Krakowiankę", która w krótkim czasie stała się także jego kochanką. Gdy "Szeryf" pokazał jej swoje prawdziwe oblicze, stwierdziła, że nie będzie akceptować jego zachowania i postanowiła się z nim rozstać. To nie spodobało się Zbigniewowi.

"Szeryf" był dobrze znany w krakowskim półświatku. Uznawano go za "opiekuna" osób w kryzysie bezdomności, ale przede wszystkim pracownic seksualnych. Oczywiście za swoje "usługi" regularnie zbierał haracz. Kiedy "Krakowianka" postanowiła się z nim rozstać, po jakimś czasie przestała także płacić za "ochronę".

Uznali, że "Krakowianka" zasługuje na karę. Józef K. dał "Szeryfowi" nóż

Dobrym kolegą Zbigniewa N. był Józef K., który swego czasu odsiadywał wyrok za zabójstwo. "Szeryf" często mu się zwierzał. Opowiadając o "Krakowiance", wyznał Józefowi, że kobieta go porzuciła, ale też przestała płacić. W czasie tej rozmowy rozmowie obaj mężczyźni zgodnie stwierdzili, że niepokorną "Krakowiankę" trzeba ukarać.

Na początku grudnia 2005 roku Zbigniew zaprosił na wspólne picie wódki Marcina i Grzegorza - dwóch mężczyzn w kryzysie bezdomności. Zanim zaczęli biesiadować, dostali oni od "Szeryfa" pewne zadanie do wykonania. Zbigniew kazał im znaleźć i przyprowadzić "Krakowiankę". Nie było to wcale trudne. Zmarznięta kobieta z chęcią przystała na propozycję wspólnego picia alkoholu w wagonie, w którym można było schować się przed zimnem. 

Nie trzeba było długo czekać, by zakrapiana impreza przerodziła się w awanturę. Zbigniew co rusz robił "Krakowiance" wyrzuty, że nie płaci za "ochronę" i stawał się przy tym coraz bardziej agresywny. Kobiecie udało się uciec z imprezy, jednak "Szeryf" szybko ją dogonił i wbił nóż motylkowy, który dostał od Józefa K., prosto w klatkę piersiową kobiety.

Postanowili ją poćwiartować. "Szeryf" miał niejeden powód, by to zrobić

Po całym zajściu Zbigniew wrócił do kolegów. Mężczyźni nie zadali sobie trudu, by sprawdzić, czy kobieta przeżyła cios. Włożyli jej ciało do wózka służącego do transportu złomu i przykryli folią, po czym ruszyli do altanki na ogródkach działkowych. "Szeryf z Berzy" dobrze znał to miejsce, bo altanka należała do Józefa K., Co więcej, Zbigniew organizował tam schadzki z "Krakowianką".

Kiedy dojechali na miejsce, Zbigniew podjął decyzję o poćwiartowaniu zwłok jego byłej kochanki. Według "Gazety Policyjnej" zrobił to nie tylko ze względu na chęć ukrycia zwłok, ale także z wściekłości i pragnienia zemsty. To jednak nie on dokonywał tego makabrycznego czynu. Zabrał się za to Grzegorz, który pracował wcześniej w rzeźni. 

Po poćwiartowaniu zwłok mężczyźni postanowili imprezować jeszcze przez jakiś czas, po czym zabrali się za ukrycie ciała. Kończyny zapakowali do worka, a następnie wrzucili je do Wisły. Śledczy nigdy ich nie odnaleźli. Korpus porzucili we wcześniej wspomnianym parku, a głowę schowali w altanie pod tarasem. Zbigniew chciał w ten sposób przestraszyć osoby objęte "ochroną". Józefowi jednak niespecjalnie podobał się pomysł ukrycia głowy "Krakowianki" w jego altanie. Zbigniew przewiózł ją więc w torbie przez cały Kraków, po czym porzucił w krzakach. 

Sprawcy usłyszeli wyroki skazujące. "Szeryf z Berzy" próbował uniknąć kary

"Szeryf" nie czuł wyrzutów sumienia i nie zamierzał iść do więzienia. Postanowił za wszelką cenę uniknąć długich lat za kratami. Poza poćwiartowaniem ciała i rozmieszczeniem jego elementów w różnych częściach Krakowa podjął jeszcze jeden krok. Kiedy zauważył, że policja interesuje się środowiskiem osób bezdomnych, dał się złapać na kradzieży. W ten sposób próbował odsunąć od siebie podejrzenia o zabójstwo. Ostatecznie nie udało mu się jednak osiągnąć celu.

Wszystkich zamieszanych w sprawę pogrążył guzik wbity w plecy "Krakowianki". Okazało się, że Józef K. miał dość osobliwe hobby - lubił zbierać guziki. Z tego powodu w altanie było ich całkiem sporo. Kiedy więc mężczyźni wlekli bezwładne ciało swojej ofiary, jeden z guzików przykleił się do jej pleców, a w trakcie ćwiartowania wbił się w nie mocniej. Był to ostateczny dowód zbrodni.

W 2012 roku wszyscy zamieszani w zabójstwo "Krakowianki" usłyszeli wyroki skazujące. Zbigniew N. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności, Grzegorz, który ćwiartował ciało ofiary, dostał pięć lat,  a Marcin, który został uznany za świadka zabójstwa, dostał za nieudzielenie pomocy cztery lata. Sąd zadecydował też, że Józef K. spędzi za kratkami trzy lata.

Więcej o: