On miał 19 lat, ona 24. Spotkali się przypadkiem i tylko Monika wyszła z tego żywa. Wprost do więzienia

- To była najtrudniejsza sprawa, jaką prowadziłam [...] Nie ze względu na stopień skomplikowania, ale na rozmiar okrucieństwa... - mówiła o sprawie zabójstwa Tomka Jaworskiego w "Policyjnym Pitawalu" policjantka Grażyna Biskupska. 19-latek niedługo po maturze został brutalnie zamordowany. Tragicznego wieczoru bawił się ze swoimi znajomymi na polanie, gdzie urządzili pożegnalne ognisko przed studiami.

Lata 90. były trudnym okresem dla Polek i Polaków. Przemiany ustrojowe miały zapewnić lepsze życie, tymczasem wiele osób doświadczyło bezrobocia i biedy. Wpłynęło to na eskalację przestępczości w kraju. Liczba kradzieży, rabunków, różnego rodzaju przestępczości zorganizowanej, a nawet zabójstw znacznie się zwiększyła. 

- Jak opowiadam dzisiaj o tym, co się działo w Warszawie w latach 90., to niektórzy młodzi ludzie nie chcą mi w to uwierzyć. A było tak, że kilka razy dziennie wybuchały bomby, porywano ludzi dla okupu i dochodziło do strzelanin na ulicach - opowiadała w programie "Gry uliczne" Onetu Grażyna Biskupska, była szefowa Wydziału ds. Walki z Terrorem Kryminalnym, która prowadziła sprawę brutalnego zabójstwa 19-letniego Tomka Jaworskiego. - To była najtrudniejsza sprawa, jaką prowadziłam - wspominała w "Policyjnym Pitawalu". - Nie ze względu na stopień skomplikowania, ale na rozmiar okrucieństwa… - dodała. 

Więcej podobnych treści przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

To miało być zwyczajne pożegnalne ognisko maturzystów 

Był 1997 rok. Tomasz Jaworski z powodzeniem zdał egzamin maturalny. Uzyskał bardzo dobre wyniki, które dawały mu perspektywę studiowania na Politechnice Warszawskiej. Marzył o tym, by pójść na architekturę. Niejednokrotnie powtarzał, że w przyszłości zaprojektuje dom dla swoich rodziców i wszystko wskazywało na to, że jego marzenie się spełni. 

Wszystko zniweczył jednak piątkowy wieczór 13 czerwca, kiedy to Tomasz razem z koleżankami i kolegami ze szkoły wybrali się na polanę w Parku Młocińskim w Warszawie, by zorganizować ognisko pożegnalne po maturze. W tym miejscu bawiło się sporo osób, w tym ok. 30 licealistów. 

Około północy na polanie zjawiła się grupa dresiarzy z Łomianek. Byli pijani, mieli przy sobie kije bejsbolowe i zaczęli wszczynać awanturę. Do tej pory nie do końca wiadomo, z jakiego powodu. Według niektórych źródeł chcieli pokazać młodzieży, że to "ich miejsce". Prawdopodobnie napad na grupę maturzystów był po prostu aktem kaprysu i chęci wyładowania agresji. Zaatakowani młodzi ludzie rozbiegli się po parku. 

Napastnicy przenieśli się natomiast na parking. Tam w pojeździe marki ford siedział chłopak i jego dziewczyna. Para wybrała się na randkę, nie znali maturzystów, nie bawili się z nimi. Kiedy bandyci zaczęli rozbijać im samochód, szybko odjechali z parkingu, uszkadzając jednocześnie auto grupy dresiarzy. To jeszcze bardziej ich rozwścieczyło. 

Rodzina (zdjęcie ilustracyjne) "Praszczur", "zełwa" i "wnęka" znajdą się w każdej rodzinie. Nawet nie wiesz, że ich znasz

Grupa agresorów wróciła na polanę. Chcieli dowiedzieć się, kim był kierowca forda. Maturzyści nie mieli jednak pojęcia, o co chodzi. Grupa po raz kolejny rzuciła się więc na nich z kijami, a atakowani ukryli się w krzakach. Wśród nich był Tomek Jaworski. Podobno 19-latek po pewnym czasie chciał sprawdzić, czy ktoś ze znajomych znajduje się jeszcze w pobliżu i… zagwizdał. To ściągnęło uwagę bandytów. Złamali na głowie Tomka kij bejsbolowy, pobili go i zaciągnęli do auta. 

Dwadzieścia godzin katorgi. "Dobijcie mnie"

Agresorzy pojechali razem z Tomkiem do baru. Tam dalej go katowali - przytrzasnęli jego głowę oraz rękę klapą od bagażnika. Stamtąd pojechali do mieszkania Moniki Sz. 

Tomek został przywiązany przedłużaczem do kaloryfera. Był bity, kopany, poniżany, przypalany papierosami, obcinano mu włosy. Koszmar trwał ok. 20 godzin. W przerwach między aktami znęcania się nad 19-latkiem oprawcy pili alkohol, oglądali telewizję, jedli, uprawiali seks. Wciąż próbowali się dowiedzieć, kim był kierowca forda. Tomek jednak go nie znał. Kiedy dotarło do nich, że chłopak naprawdę nie jest w stanie podać im odpowiedzi, podjęli decyzję o jego zamordowaniu. Wiedzieli, że gdyby wypuścili go na wolność, zgłosiłby się na policję

Wybrali się nad Kanał Żerański. Monika kazała 34-letniemu Markowi i 19-letniemu Tomaszowi (rówieśnik i imiennik ofiary) wykopać dół, w tym samym czasie zagadywała Tomka w samochodzie, dając mu złudną nadzieję, że uda mu się wyjść na wolność. Chłopak dostał cztery ciosy nożem w okolice serca. Po pierwszym zdołał z siebie wykrztusić słowa: "Dobijcie mnie" - opisywała "Wyborcza Classic". Następnie bandyci wrzucili jego ciało do wykopanego dołu, podpalili i zakopali. 

Jane, Grant i Arnna Beaumont na zdjęciu z 1965 roku podczas wakacji. Trójka dzieci wyszła na plażę. Minęło 50 lat i nadal nie wiadomo, co się stało

Policyjne śledztwo 

14 czerwca (sobota) od rana policja rozpracowywała sprawę dotyczącą napadu w parku. Kierowca forda zgłosił bowiem napaść niedługo po tym, jak odjechał z parkingu. Kiedy funkcjonariusze dojechali na miejsce, nikogo nie było już na polanie. Na policję przyszli też rodzice zaginionego Tomka, funkcjonariuszom udało się połączyć fakty, że za napaść prawdopodobnie odpowiedzialni są ci sami bandyci, co za zaginięcie 19-latka. Śledczym udało się trafić na trop Roberta W. - jednego z kolegów Szymańskiej, który tamtej nocy, jak się okazało, był z grupą na polanie. W poniedziałek wieczorem doprowadził on policję do mieszkania Moniki. W tym czasie Tomek już nie żył. 

"W mieszkaniu była Monika Sz. i dwóch mężczyzn. Całą trójkę zatrzymano, a lokal przeszukano. Nigdzie nie było śladów, które mogłyby wskazywać, że kogoś tu przetrzymywano. Policjanci zwrócili jednak uwagę, że w brudnym i zaniedbanym mieszkaniu była świeżo umyta podłoga. Technik kryminalistki nie znalazł żadnych śladów, ale było ewidentne, że coś tu zacierano" - czytamy w "Policyjnym pitawalu". W piwnicy znaleziono też dywan, na którym znajdowały się świeżo zaprane plamy. Były na nim włosy Tomka, co udowodniono po przeprowadzonej ekspertyzie. 

Choć wszelkie dowody wskazywały, że to Monika stała na czele aktów okrucieństwa, podejrzana nie przyznawała się do winy - kłamała, nie okazywała skruchy, próbowała nawet przekonać wszystkich, że usiłowała powstrzymać mężczyzn od przemocy, ale miała bać się o siebie i swoje dzieci (miała ich trójkę). Biegli uznali ją za osobę niezwykle inteligentną, jednocześnie stwierdzając u niej patologię w sferze emocji, na którą wskazywał brak poczucia odpowiedzialności. Piła alkohol od piętnastego roku życia, a pod jego wpływem stawała się agresywna i skłonna do przemocy. 

"Nagromadzenie okrucieństwa, wyrachowania i bezprzykładnego bestialstwa"

Proces oskarżonych o zabójstwo Tomka Jaworskiego rozpoczął się w maju 1998 roku. Na ławie oskarżonych zasiadło dziewięć osób. Monika, Tomasz i Marek usłyszeli zarzut zabójstwa, pozostali - udziału w rozboju, uprowadzenia, niepowiadomienia o zabójstwie. 19 listopada Monika i Tomasz usłyszeli wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Marek został skazany na 15 lat więzienia. Skazani odwołali się od wyroków, jednak sąd nie znalazł przesłanek do złagodzenia kary. W przypadku Marka Sz. uznano, że "współpracując z organami ścigania, dozował informacje w taki sposób, by było to dla niego korzystne". Jego wyrok został zmieniony na 25 lat.

- Żadna zbrodnia nie znajduje uzasadnienia, ale takie nagromadzenie okrucieństwa, wyrachowania i bezprzykładnego bestialstwa zasługuje na potępienie szczególne - mówiła sędzia Małgorzata Majkowska, uzasadniając wyrok. 

Zobacz też: Dom wyglądał tak, jakby wyszli tylko na chwilę. Minęło 18 lat, a po rodzinie Bogdańskich nie ma nawet śladu

Więcej o: