Zajmowała go piłka nożna, ale też alkohol, hazard i kobiety. Burzliwe życie Kazimierza Deyny

Kazimierz Górski mówił, że "jak Kazik piłki rozdziela, to nie ma dyskusji". Poza murawą był człowiekiem nieśmiałym i nieufnym, ale w trakcie meczów zawsze odgrywał pierwszoplanową rolę. Taki właśnie był Kazimierz Deyna, który na zawsze zapisał się w historii polskiej piłki nożnej. Odszedł zdecydowanie za wcześnie, w wieku zaledwie 41 lat.

Kazimierz Deyna urodził się 23 października 1947 r. w Starogardzie Gdańskim. Sportem zainteresował się ponoć dzięki braciom. Zaczynał od piłki ręcznej i skoku wzwyż, a dopiero później objawiły się jego talent i zamiłowanie do piki nożnej. Pierwsze treningi odbywał we Włókniarzu Starogard, gdzie zaczęła się także jego kariera seniorska. W 1966 r. został zawodnikiem ŁKS-u, ale spędził tam ledwie kilka miesięcy. Szybko dostrzegli go bowiem przedstawiciele Legii Warszawa, do której został zwerbowany, także w ramach odbycia zasadniczej służby wojskowej, ponieważ stołeczny klub był w tamtym czasie Centralnym Wojskowym Klubem Sportowym "Legia" Warszawa.

Zobacz wideo Co się dzieje z Lewandowskim? Druzgocące opinie

Władze nie chciały go puścić za granicę. Wybór Deyny okazał się "fatalny"

W klubie z Łazienkowskiej Deyna spędził 12 lat. Był to okres pełen sukcesów, a rozgrywający wspaniałymi występami zbudował w Warszawie swoją legendę. Z Legią zdobył dwa mistrzostwa (1969,1970) i dwa Puchary Polski (1966,1973), a także doszedł do półfinału Pucharu Klubowych Mistrzów Europy w sezonie 1969/1970. Z "elką" na piersi rozegrał w sumie 390 spotkań, w których zdobył 141 bramek.

Więcej podobnych treści znajdziesz też na Gazeta.pl

W tamtych czasach o pozwolenie na transfer do zagranicznego klubu było trudno. Od lat gwiazdą polskiej piłki interesowały się największe kluby Europy: Inter Mediolan, AC Milan, Real Madryt czy Bayern Monachium. Przecież już w 1974 r. Deyna zajął trzecie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki. Jako pierwszy polski piłkarz w historii znalazł się na jego podium. Jego wyjątkowe umiejętności dostrzegł sam Pele, który próbował namówić go na transfer do Cosmosu, czyli drużyny z Nowego Jorku. Zgodę na wyjazd otrzymał jednak dopiero w 1978 r., czyli po 30. urodzinach, kiedy to przeszedł do pałętającego się w dolnej części tabeli ligi angielskiej Manchesteru City. Wydał ją sam generał Wojciech Jaruzelski. Anglicy za pozyskanie zawodnika mieli zapłacić 150 tys. funtów oraz… ufundować Legii komplet sprzętu piłkarskiego firmy Adidas. Deyna opuścił wtedy kraj i już nigdy do niego nie wrócił. Nawet na chwilę.

Wybór, którego dokonał "Kaka", bo tak na niego mówiono, był bardzo nietrafiony. W programie Retro TVP Sport były selekcjoner reprezentacji Polski i wieloletni trener Legii Warszawa po latach komentował tę decyzję.

Mówiłem wtedy, gdy usłyszałem, że on ma jechać do Anglii, że ten wybór jest tragiczny, fatalny. Nie wiem, kto mu to wtedy doradził, na pewno nie ja. Wszędzie mógł jechać, ale nie do piłki typowo fizycznej, którą Anglicy wtedy prezentowali

- mówił Andrzej Strejlau.

Faktycznie, Deyna w brytyjskim futbolu się nie odnalazł. W czasie trzyletniego pobutu w Manchesterze wystąpił raptem w 38 spotkaniach, w których strzelił 12 goli. Kolejni trenerzy nie byli w stanie wykorzystać atutów Polaka na murawie. Wiecznie szukano mu właściwej pozycji. Sam gracz barwnie opisywał całą sytuację.

Szukają i nie mogą znaleźć. Ostatnio nawet wymyślili, że będę środkowym napastnikiem, który ma być jak lokomotywa, wyskoczyć w górę i walnąć łokciem stopera w twarz. Ja się z tego śmieję, ale czasami mam już tych głupków dość

- mówił piłkarz cytowany przez Stefana Szczepłka w książce "Deyna".

Po pobycie w Anglii wyleciał do Stanów Zjednoczonych, gdzie spędził resztę życia. Związał się zespołem San Diego Sockers, w którym odzyskał dawny blask i grał także na hali. Z tą drużyną zagrał w 105 meczach, zdobywając 49 bramek i sięgając po dwa tytuły mistrza kraju w futsalu oraz trzy w piłce nożnej. Tam też zakończył piłkarską karierę w 1987 r.

Gwiazda reprezentacji Polski. "Jak nie wiemy, co zrobić z piłką, to dajemy do Kazia"

Popularność w świecie piłki nożnej na międzynarodową skalę przyniosły Deynie przede wszystkim w reprezentacji Polski. Zadebiutował w kadrze 24 maja 1968 r. na Stadionie Śląskim w Chorzowie w wygranym 8:0 spotkaniu przeciwko Turcji. Pierwszy wielki sukces osiągnął cztery lata później, podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Polacy zdobyli pod wodzą Kazimierza Górskiego złoty medal, wygrywając w finale z Węgrami 2:1. Obie bramki strzelił "Kaka", a w całym turnieju trafiał do siatki czterokrotnie, zostając królem strzelców turnieju.

Kolejnym wielkim sukcesem Deyny były mistrzostwa świata w RFN w 1974 r. To właśnie dzięki występom na tym turnieju usłyszał o nim cały świat. Wówczas Polak zdobył trzy bramki, ale przede wszystkim zachwycił swoją umiejętnością dyrygowania zespołem, rozdzielaniem piłek i dogrywaniem ich w taki sposób, że koledzy właściwie musieli tylko trafiać do celu.

Nie bacząc na ostateczne wyniki turnieju, dla mnie największą gwiazdą mistrzostw świata jest Deyna. Znaliśmy przed turniejem wielu świetnych piłkarzy z Cruyffem na czele, których potem zobaczyliśmy na boiskach RFN, ale to, co pokazał nam 27-letni polski zawodnik, było najwyższej marki

- powiedział o nim Pele. Polacy zdobyli wówczas brązowy medal, przegrywając półfinał 0:1 w słynnym "Meczu na wodzie" z RFN i pokonując Brazylię w spotkaniu o trzecie miejsce. Mecz zakończył się wynikiem 1:0, po golu Grzegorza Laty

Ostatni duży sukces z reprezentacją Deyna świętował na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu w 1976 r. Tym razem Biało-Czerwoni wywalczyli srebro. On sam zdobył wówczas jednego gola. Dwa lata później zagrał jeszcze na mistrzostwach świata w Argentynie, gdzie kadra zajęła miejsca 5-8. Nie strzelił wówczas sławnego rzutu karnego w spotkaniu z gospodarzami. Ostatnim występem Deyny w reprezentacji Polski był przegrany 1:3 mecz przeciwko reprezentacji Brazylii na tychże mistrzostwach. Z orzełkiem na piersi rozegrał łącznie 97 spotkań, zdobywając aż 41 bramek i pełniąc funkcję kapitana w latach 1973-1978. Dla Kazimierza Górskiego był nieodzowną częścią pierwszego składu.

Kazimierz Górski mówił: "Jak zdejmuję Kazia z boiska, to oni się zaraz zaczynają o wszystko kłócić. A jak Kazik piłki rozdziela, to nie ma dyskusji". Chłopakom mówił: "Patrzymy na piłkę i Kazia, jak nie wiemy, co zrobić z piłką, to dajemy do Kazia"

- mówił Janusz Dorosiewicz w rozmowie ze Sport.pl, prezes fundacji im. Kazimierza Deyny.

Karty i wódka z Polakami w klubie. "Ci ludzie zniszczyli Kazikowi karierę"

Kazimierz Deyna prywatnie był osobą raczej nieufną, cichą, nieszukającą wywiadów i niegoniąca za popularnością. To nie przeszkadzało mu w nawiązywaniu relacji z kobietami.

Nigdy nie palił, jeszcze wtedy prawie nie pił. Uwielbiał tylko bliskie spotkania trzeciego stopnia z kobietami

- pisał Stefan Szczepłek w biografii "Deyna, Legia i tamte czasy". Mówiło się nawet, że trenerzy Legii musieli "opędzać go" od wielbicielek.

Kobietą jego życia została Mariola Polasik, którą poznał w 1969 r. i którą poślubił już rok później. W 1973 r. przyszedł na świat ich syn Norbert. W czasie gry dla Manchesteru City zaczęły się jego pierwszy problemy z alkoholem. "2:30 nad ranem awantura: pobicie i kopanie, połamanie stolika, pijany" - pisała w swoim dzienniku we wrześniu 1980 r. żona piłkarza. Wówczas stracił też prawdo jazdy za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu. Żona Deyny wróciła wóczas do Polski, by ratować zagrożoną ciążę. Mimo to poroniła. Deyna odreagowywał swoje kłopoty w alkoholu. Gdy żona była w kraju, zdarzało się, że piłkarz usypiał syna, a potem po cichu wychodził z domu i ruszał w miasto. Dochodził nawet do takich sytuacji, w których pozostawiony bez opieki sześciolatek wychodził na ulicę. Na jego płacz i nawoływanie ojca reagowali wówczas sąsiedzi, którzy otaczali chłopca opieką lub dzwonili na policję, prosząc o interwencję.

Deyna był stałym bywalcem pubu polonijnego w Manchesterze, co tylko pogłębiło jego nałóg.

Ci ludzie, i mówię to otwarcie, bez ogródek, zniszczyli Kazikowi karierę. Od niemal samego początku odradzałem Kaziowi i jego żonie Marioli spotykanie się z tymi ludźmi. Szybko się na nich poznałem. Ale on był uparty. Zajęło mu to mniej więcej miesiąc, żeby się dobrze z nimi wszystkimi zaznajomić. A potem to już niemal każdego wieczora były karty i wódka z Polakami w klubie. Szczególnie w późniejszym czasie, kiedy Deyna grał coraz mniej i na coraz więcej niesubordynacji mógł sobie pozwolić

- mówił w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Jerzy Bergier, który pośredniczył w transferze piłkarza do Anglii.

Gdy Deyna wraz z rodziną przeprowadził się do Stanów, zyskał na popularności. Zagrał nawet w filmie fabularnym "Ucieczka do wolności", u boku takich gwiazd Hollywood jak Sylvester Stallone, Michael Cane czy Max von Sydow. Wraz z nim zagrali najlepsi w tamtym czasie piłkarze: Pele, Bobby Moore, Osvaldo Ardiles i Paul Van Himst. Pobyt w USA był dla niego jednak tragiczny w skutkach. 

Zarabiał dobrze, ale prawie wszystko stracił przez swojego menadżera, który go oszukał. Do problemów z alkoholem doszedł jeszcze hazard. Deyna wręcz zadomowił się w kasynach. Zdarzało się i tak, że wpadał do domu tylko po to, żeby się przebrać, wykąpać i zdrzemnąć. Potem szedł na trening rezerw i wracał do kasyna. Zaczynał od automatów, ale po niedługim czasie przestało mu to wystarczać i przerzucił się na ruletkę i black jacka. Jego żona wiedziała o uzależnieniach Deyny, ale nie była w stanie nic zrobić. Na dodatek piłkarz lądował w pokojach hotelowych z kobietami, które poznawał przy stole do ruletki. Gdy wracał do domu, często witały go zamknięte drzwi. Potrafił walić w nie z całych sił, a żona otwierała, dopiero gdy się uspokajał. Próbował wziąć się w garść i zamierzał nawet otworzyć szkółkę piłkarską. Miał także nadzieję, że zostanie zaangażowany do promocji mundialu w 1994 r, które organizowały USA. Jego wszelkie plany pokrzyżował śmiertelny wypadek. 

Tragiczna śmierć Kazimierza Deyny. "W Marioli był długo wielki żal o to wszystko"

Kazimierz Deyna nie stronił od szybkiej jazdy i wsiadał za kółko nawet pod wpływem alkoholu. Na jedną z przejażdżek, które zakończyły się kraksą, wziął ze sobą swojego syna. Sprawa rozeszła się po kościach, ale dla piłkarza nie była to żadna nauczka. Było to jeszcze za czasów, gdy mieszkał z rodziną w Manchesterze. 

Do feralnego wypadku, w którym zginął Deyna, doszło o godzinie 1:25 w nocy 1 września 1989 r. w San Diego w Kalifornii. Piłkarz z nadmierną prędkością wjechał w stojącą na poboczu autostrady ciężarówkę, mając we krwi dwa promile alkoholu. Na jezdni nie znaleziono śladów hamowania. Prawdopodobnie przyczyną tragedii było zaśnięcie za kierownicą. Na autostradzie w USA na ogrodzeniu zaznaczono miejsce, w którym doszło do wypadku. Osiem dni później odbył się jego pogrzeb. Na uroczystości zabrakło osób z Polski.

W Marioli był długo wielki żal o to wszystko. O to, że nikt z PZPN ani z Legii nie przyjechał na pogrzeb Deyny do Kalifornii, nikt nie wysłał listu, nikt jej przez lata nie pytał, czy jakoś pomóc. Pamiątki wzięli, ale bez emocji. Nie przyjechali na pogrzeb nawet ci koledzy z reprezentacji, którzy byli wtedy w Ameryce Północnej

- mówił Janusz Dorosiewicz w wywiadzie dla Sport.pl. 

W maju 2012 r. żona Deyny przywiozła jego prochy do Polski. 6 czerwca 2012 r. zostały one złożone w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. By uhonorować jego powrót do kraju, pod stadionem Legii Warszawa przy Łazienkowskiej odsłonięto pomnik Kaziemierza Deyny. Znajduje się on przed wejściem na trybunę, którą nazwano jego imieniem. Warto też podkreślić, że w 2006 r. kibice klubu wnieśli o to, by numer "10", z którym grał "Kaka", został zastrzeżony. Od tego czasu żaden piłkarz Legii nie dostał i już nie dostanie "dziesiątki".

Więcej o: